sobota, 5 grudnia 2015

Syf w Pałacu Sprawiedliwości

 

To się drodzy Państwo, jak mówią młodzi, w pale się nie mieści.
O tym, że sądownictwo i cały wymiar sprawiedliwości w Polsce to jedne wielki szambo, w którym tytłają się różowe świniaki, większość z nas wie już od bardzo dawna. A w szczególności ci, którzy byli zmuszeni zetknąć się z tym osobiście i jak teraz, często po latach, przypominają sobie tą traumę, to natychmiast żyłka na skroni nabrzmiewa krwią i niebezpiecznie pulsuje.

Lecz jaki to jest prawdziwy cyrk i jak potwornie zgniła jest głowa tego ulepionego z byle czego, jakichś śmieci, molocha zwanego systemem sprawiedliwości, w pełnym świetle widać teraz, gdy wypłynęła Wielka Afera Trybunału Konstytucyjnego.
Przypatrując się rozpętanej w mediach, które nazywam rynsztokowymi, histerii, wyrobiłem sobie zdanie na temat tak zwanej palestry. Tuzów i herosów polskiego sądownictwa.
I przyznam, że będąc tylko skromnym inżynierem, jednakże mającym na codzień kontakt z bezwzględną logiką, a także z diagnostyką i naprawą, pośród tej rzeszy wypowiadających się jako narodowe autorytety widzę tylko bezmiar głupoty i arogancji; nieuctwo i zapalczywość, a także cynizm zakłamanie i hipokryzję.
Czy jest tak tylko dlatego, że są to produkty komunistycznej szkoły, wychowania i prania mózgów? Nie tylko. To ubecki system, który miał się dobrze po transformacji posadził posłusznych nieudaczników na newralgicznych stanowiskach w wymiarze sprawiedliwości, mając pewność, że będą oni nadal wierni swoim panom. To właśnie się teraz dzieje przy zamieszaniu z Trybunałem, gdzie nadęci sędziowie interpretują fakty, czyli rzeczywistość w sposób urągający sprawiedliwości, a nawet przyzwoitości.


Mój ulubiony bloger, a jednocześnie świetny i aktywny prawnik, Tomek Parol, umieścił na Facebooku gorzkie słowa:

"Jakim trzeba być idiotą z profesurą nie odróżniającym ważności podstawy prawnej uchwały od ważności samej uchwały i nie wiedzącym że do TK zaskarża się ustawy nie uchwały, a TK jest związany zakresem skargi. Jestem załamany ilością debilizmu i gówna prawnego wylewającego się z TV z ust AWTORYTETÓW. I potem się dziwić że taki UJ jest na 400 miejscu na świecie. A jaki ma kuźwa być jeśli tam dziekanami i szefami katedr są półgłówki nie bojące się kompromitacji publicznej i w oczach swoich studentów? Gdy widzę jednego z drugim syfiarza intelektualnego Zolla, Chmaja, Stelmacha czy Niedorzecznika Praw Obywatelskich Bodnara to rzygać mi się chce. I to nie jest wcale sprawa wielkiego charakteru, żeby być przeciwko temu robactwu dennemu, ale kwestia smaku. Tak smaku.
NA ZBITY PYSK WSZYSTKICH I DALEKO OD KAMER! "

To bardzo gorzkie, ale jednocześnie wysoce symptomatyczne – polski wymiar sprawiedliwości to w większości gra pozorów, ważna dziedzina państwa pełna butnych głupców i niedouków, wypranych z myśli spadów po komunie lub chowanej w domowej atmosferze kultu Lenina i Stalina latorośli.

A rynsztokowe media, które niestety jeszcze dominują w naszym kraju, z pełną premedytacją i wyrafinowaniem funkcjonariuszy propagandy, z całym wielkim waleniem w bęben korzystają ze słowotoku tych durni i amoralnych hipokrytów.
Lecz o co właściwie w tej całej awanturze chodzi?


Ubecki zamach stanu

Chyba już nikt nie ma wątpliwości, że jak już SLD przestał się sprawdzać, to służby, cała ta post-ubecja, rządząca z cienia krajem, stworzyły Platformę Obywatelską, jako projekt, który na długie lata miał im zapewnić spokój, bezkarne panowanie i duże korzyści majątkowe. A gdy PO zaczęło się chwiać i już było wiadomo, ze przerżną wybory, to dodatkowo wylansowali partię Nowoczesna, z neo-palikotem, zręcznym aparatczykiem Petru.
Niestety dla macherów z cienia, PIS wygrał i zabrał wszystko. Co się jeszcze nigdy nie udało w niezależnej RP, zwycięzcy mają prezydenta i bezwzględną większość sejmową i senacką.
Czyli – są bardzo niebezpieczni. Dlatego też System i Układ III RP musi zrobić wszystko by odsunąć PIS od władzy, a jak się da, to zniszczyć ich absolutnie.

Uważni obserwatorzy sceny politycznej, a do tego ludzie ze świetną znajomością prawa i dużą wyobraźnią kreślą takie scenariusze oparte o konflikt wokół Trybunału Konstytucyjnego.

Oto najgorszy, lecz możliwy z potencjalnych scenariuszy przewrotu.

Trybunał Konstytucyjny stwierdzi niemożność sprawowania władzy przez prezydenta (daje mu do tego prawo poprawka wprowadzona w ostatniej chwili poprzedniego sejmu przez PO). Władzę tymczasowo przejmuje marszałek.
Sąd Najwyższy unieważnia ostatnie wybory, wygasza mandaty posłom i senatorom.
Taki stan rzeczy powoduje, że ponownie władzę zdobywa poprzedni sejm, senat i rząd. Ponownie rządzi Kopacz i Platforma Obywatelska.
Nieuniknione zamieszki uliczne i protesty powodują konieczność wprowadzenia stanu wyjątkowego. To zamraża na co najmniej rok scenę polityczną, bo jeszcze przez pół roku po stanie wyjątkowym nie można przeprowadzać wyborów.

Niemożliwy scenariusz? Niech ktoś powie, że nie. A jak Europa będzie szczęśliwa.

Bloger Obserwator napisał [ http://niepoprawni.pl/blog/obserwator/dwie-polski-dwa-swiaty-jak-przerwac-bledne-kolo-nierozwiazywalnego-sporu  ]:

"...obawiam się, że jeszcze przed Świętami będziemy mieli z powrotem rząd Kopacz, który - w obliczu chyba nieuniknionych protestów społecznych po "czasowym powierzeniu obowiązków Prezydenta Marszałkowi Sejmu" i następującym natychmiast po tym werdyktem Sądu Najwyższego o nieważności wyborów i wygaśnięciu mandatów posłów i senatorów obecnej kadencji (co spowoduje, że wracamy od strony prawnej do momentu powierzenia rządowi Kopacz obowiązków do czasu powołania nowego rządu) - wprowadzi stan wojny i poprosi o pomoc bratnie Niemcy, w trybie ustawowym zresztą.
Jak nie będzie protestów społecznych, to się okaże że ISIS przeprowadzi 12 grudnia 2015 r. zamach w metrze warszawskim i będzie to samo: w obliczu zagrożenia, wzorem Francji etc., różnica wobec 13 grudnia 34 lata temu jest taka, że teraz nie będzie "Telewizji Śniadaniowej" a nie "Teleranka", no i może spikerzy będą dalej w garniturach.
Wprowadzenie stanu wojny powoduje, że przez sześć miesięcy po jego zakończeniu nie można przeprowadzać żadnych wyborów, więc w zasadzie będzie "po ptokach".
Naprawdę obawiam się takiego scenariusza, idą "na rympał" "po bandzie" i wygląda na to że bez zabezpieczenia, więc coś się za tym musi kryć i tego właśnie się boje. "
Czy nie właśnie po to trąbi się codziennie w trąby, nadmuchuje balony propagandy i non stop rynsztok lansuje jedynie słuszną ideę o prezydencie pod Trybunał Stanu, a Petru chce wyprowadzać ludzi na ulice?

Błazny i szuje, czyli autorytety.

Poziom wiedzy prawnej w narodzie jest bardzo wątły. Mamy oczywiście świetnie rozwinięte poczucie sprawiedliwości, lecz okazuje się, ze jest to kompletnie nieistotne wobec tej tony kodeksów, paragrafów, punktów, precedensów i jedynie słusznych wykładni.
Taki stan rzeczy pozwala na całkowitą bezkarność łajdaków w togach, wciskania każdego kitu narodowi, kłamania na zawołanie, a jak się później okazuje – na samowolne łamanie prawa, a nawet konstytucji!
3-ciego grudnia Trybunał Konstytucyjny w pięcioosobowym składzie orzekł, że szef tegoż Trybunału, sędzia Rzepliński napisał ustawę, która jest niezgodna z Konstytucją! Czy to do państwa w pełni dociera?!
Otóż sam szczyt, ten Mt. Everest polskich sędziów, nie potrafi napisać zgodnej z konstytucją ustawy. Czy trzeba jeszcze czegoś więcej, by wyrobić sobie zdanie o jakości takich ludzi?
Przysłuchiwałem się rozprawie przed TK i co słyszę po orzeczeniu sentencji – sędziowie Marek Zubik i "apolityczny" były senator PO, Leon Kieres, sprawozdawcy, głoszą swoje banialuki pełne niekonsekwencji a nawet niekonstytucyjności, a ciemny lud, w szczególności posłowie Platformy i Nowoczesnej, łyka to jak kluski i wrzeszczy na prezydenta, ze ma natychmiast zaprzysiąc trzech sędziów bo taką opinię, podkreślam – opinię, a nie werdykt, wygłosił niezbyt zborny sędzia Zubik.
Ja rozumiem, że krzykliwi posłowie PO i dziewuszki posła Petru nie muszą grzeszyć w pełni rozwiniętą inteligencją, rozumiem też, że były komuch, senator Borowski, czy rzeczony Petru, w pełni swojej hipokryzji i zakłamania łżą w żywe oczy. Ale całe te stado pozornych autorytetów, na czele z Wydziałem Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego i promotorem pracy doktorskiej prezydenta, niejakim Zimmermanem, nagle doszczętnie zgłupieli, albo nigdy nie mieli należytej wiedzy, lub też w końcu oszukują wszystkich, kłamią na zawołanie, bo boją się okrutnie, że PIS ich w końcu zlustruje?
Przyglądam się tym wyszczekanym papugom w telewizorze: - temu ziejącemu nienawiścią Zollowi, Stępniowi, Rzeplińskiemu, Chmajowi, czy właśnie wybranemu Bodnarowi, gdy na to stanowisko utrącono panią Romaszewską i wreszcie temu opuchniętemu Zimmermanowi z UJ-tu, który po swoich kretynizmach ma czelność stwierdzać, że z prezydentem Dudą się przyjaźni.
Przyglądam się im z powodów czysto psychologicznych. Pragnę rozszyfrować, czy powoduje nimi zwykła głupota i nieuctwo, czy głupota zaprawiona cwaniactwem i cynizmem.
Przyznam się, że jak do tej pory nie rozszyfrowałem tej wątpliwości. Lecz to chyba nie ma znaczenia.


Ps. Z zupełnie innymi emocjami słuchałem mądrych i logicznych wypowiedzi sędziego Trybunału Stanu, wielokrotnego senatora, Piotra Andrzejewskiego. Człowieka, który współtworzył obecna konstytucję i zna ją jak mało kto.
Okazuje się, ze w polskim wymiarze sprawiedliwości nie wszystko jest stracone. Znajdziemy, a szybko będzie potrzeba, ludzi mądrych, wykształconych i co najważniejsze – uczciwych.


.

niedziela, 29 listopada 2015

Jazgdyni w szponach piratów. Jak to jest



Rok 1995. Dwadzieścia lat temu. To ważne w tym wypadku, bo na morzach nie było jeszcze tego całego przekleństwa z piratami, więc i nie było tych specjalnych procedur, "bezpiecznych" pomieszczeń, drutu kolczastego na burtach, metod postępowania w przypadku ataku. Było po prostu normalnie.
Trochę podwyższony alert był w cieśninie Malacca, najdłuższej cieśninie na świecie, jak również chyba najruchliwszym punkcie żeglugowym, podobnie, jak Kanał La Manche. Cieśnina ta oddziela Sumatrę od Singapuru i sprytni Indonezyjczycy łączą dwie łodzie cienką linką, odpływają na jakiś kilometr od siebie na torze żeglugowym. Jak idący statek zahaczy o linkę, to złapane łodzie zbliżają się do siebie i wkrótce spokojnie płyną za rufą tak "złapanego" statku. Wystarczy teraz linę tylko skrócić by znaleźć się przy burcie i cicho, używając innej linki z hakiem wejść na pokład niczego nie spodziewającej się jednostki.
Dlatego w Malacce zwyczajowo czujność zawsze była wzmożona i dodatkowe oczy wypatrywały tandemy małych łódek.

......................


M/T Gas Al Mutlaa, kuwejcki tankowiec do przewozu skroplonego gazu LPG w temperaturze minus czterdzieści stopni, wielki, jak piłkarskie boisko, załadował gaz w Katarze, aby go z Zatoki Perskiej przewieźć do portu Santos w Brazylii.
Miła i spokojna podróż dookoła afrykańskiego Przylądka Dobrej Nadziei z rzutem oka na Kapsztad.
Teraz dopiero, po dwudziestu latach i miotaniu się przez ostatnie piętnastolecie na różnych offshorach i stoczniach, potrafię docenić uroki długiej podróży oceanicznej. Dosyć monotonnej, ale wyjątkowo uspokajającej i raczej bezstresowej. Taka podróż to prawie miesiąc na morzu. A potem autem poprzez góry z Santosu do Sao Paulo i myk, samolotem do domu.

Była nas na pokładzie prawie trzydziestka: trzech Europejczyków; kapitan i starszy mechanik Anglicy, oraz specjalista od wszystkiego, czyli ja. Pozostali oficerowie i mechanicy to Kuwejtczycy, a szeregowa załoga – Filipińczycy.
W 95-tym, pięć lat po Pustynnej Burzy, gdy Kuwejtowi w obliczu szturmu Saddama rura zmiękła i rozpaczliwie szukali pomocy w Europie i USA, ponownie arabska duma wybitnie się podreperowała i już na Europejczyków nie patrzyli zbyt życzliwym okiem.
Młodzi kuwejccy oficerowie, nie dość, że niezbyt dobrze wykształceni i , bogaci z domu, pływający tylko po to, by zdobyć patent morski w drodze do dalszej kariery, byli aroganccy i nie za sumienni w swoich obowiązkach. Cały czas trzeba było mieć na nich oko. Na szczęście było to rekompensowane Filipińczykami, najlepszymi marynarzami na świecie.

Kłopotów specjalnych w podróży nie było. Między Afryką i Madagaskarem złapała nas dosyć przykra martwa fala, pamiątka po niedawnym sztormie.
Żegnając Ocean Indyjski i Afrykę wpłynęliśmy na Atlantyk, zmieniając wreszcie kurs na północno – zachodni.

Już na parę dni przed dopłynięciem rozdzwoniły się telefony i lawinowo przychodziły faksy, głównie z instrukcjami odnośnie pobytu w porcie i rozładunku. Normalna biurokracja...
Petera, kapitana, właściwie nie Anglika, tylko Szkota, niepokoiły listy od miejscowego agenta w Santosie, w których ten domagał się szeregu nietypowych informacji. Szlag go autentycznie trafił, gdy Brazylijczyk zażądał od niego podania jego prywatnego konta bankowego, bo, jak pisał, kapitan osobiście odpowiada za ewentualne szkody podczas pobytu statku w porcie.
To oczywiście wierutna bzdura, bo na takich właśnie szkodach pasą się rozliczne towarzystwa ubezpieczeniowe i nikomu do prywatnych kont załogi nic do tego.
Z Londynu jednakże dostaliśmy ostrzeżenie, że reda,  gdzie zwyczajowo przez parę dni przetrzymywane są statki przed rozładunkiem jest niezbyt bezpieczna.

Przybyliśmy na redę Santosu. Choć właściwie nie za bardzo. Peter zdecydował, że zgłosimy przybycie, ale nie będziemy rzucać kotwicy na redzie, tylko spokojnie sobie dryfować poza linią horyzontu.
Osobiście podejrzewałem, że chciał on bardziej, niż ewentualnej napaści, uniknąć łodzi pełnych atrakcyjnych mulatek. Jak wiadomo, Filipińczycy to psy na kobiety. Po jednym wieczorze statek byłby pełen dziewczyn, balangi, śmiechu i chichotów.

No więc tak sobie dryfowaliśmy, aż na trzeci, czy czwarty wieczór dostaliśmy z kapitanatu portu słynne "pilot na burcie" o 20:00 LT i zacumowanie w wewnętrznym terminalu gazowym koło północy.

Poszedłem się pakować, przed dyżurem (gdy pilot na burcie, moje miejsce jest w maszynowni w Centrali Manewrowo – Kontrolnej). Jutro lecę do domu.

............................

Zacumowaliśmy spokojnie i bez kłopotów. Terminal gazowy to nieduża wyspa ze sprzętem wyładowczym, połączona z lądem tylko kładką.
Poszedłem spać.

Obudziłem się gdzieś około piątej. Był już przedświt i powoli się rozjaśniało.
Ubrałem się i, jeszcze przed kąpielą, postanowiłem skoczyć na mostek, gdzie zawsze mieli świeżą i dobrą kawę.
Wachtę pełnił Jusuf, wymuskany młody Kuwejtczyk, który nawet jeansy miał od Armaniego. Niezbyt rozgarnięty wesołek. Lecz w sumie sympatyczny dzieciak.
Zrobiłem sobie kawę z tyłu mostku i przeszedłem do przodu. Natychmiast wyczułem, że coś jest chyba nie tak. Jusuf i marynarz wachtowy mieli lornetki przyklejone do twarzy i wypatrywali czegoś na pokładzie.

- Co jest Jusuf? – spytałem zaciekawiony.
- Chyba jesteśmy zaatakowani. – Odparł Kuwejtczyk i zaśmiał się nerwowo.

Wziąłem lornetkę od marynarza i przeczesałem pokład. W połowie dość pustej przestrzeni pokładowej znajdują się pomieszczenia kompresorów, tworząc tak zwany deck house.
Z prawej burty, tuż przy trapie, było widać oświetloną światłem reflektora z terminalu, sylwetkę skulonego człowieka z czymś wyglądającym wyraźnie na pistolet w ręku. Nie było wątpliwości, że na burcie znajdują się złoczyńcy. Policja tak się nie zachowuje.

- Czemu nie alarmujesz ?! – Spytałem się oficera, bądź, co bądź, na wachcie.
- Aaa... jeszcze nie zdążyłem – odpowiedział, a ja widziałem, że wcale mu to nie przyszło do głowy. A ludzie przecież spali i byli całkowicie nieostrzeżeni i bezbronni, jak im rabusie zaczną plądrować kabiny.

Podniosłem zabezpieczenie i nacisnąłem czerwony przycisk General Alarm. Natychmiast zaczął się łomot. Rozdzwoniły się wszystkie dzwonki i zawyły syreny. Prawie rozmawiać nie można w takim hałasie.
Chwyciłem za telefon i zadzwoniłem do kapitana. Zajęte. Spróbowałem jeszcze raz i jeszcze raz. Ciągle zajęte.
Zdecydowałem się pójść osobiście do pomieszczeń kapitana pokład niżej.

Peter siedział w biurze za biurkiem, jeszcze w pidżamie, z paniką w oczach, a nad nim stał wąsaty grubas z wielkim coltem wycelowanym w jego głowę. Też spanikowany, z obłędem w oczach. Kapitan wydzwaniał gdzieś intensywnie. Jak się później okazało, dzwonił na mostek, dlatego nie mogliśmy się z nim połączyć.

- Wyłączcie ten pieprzony alarm, bo kutas mnie zabije! – Ryknął do mnie z wyraźną desperacją.
- Jusuf, wyłącz alarm, polecenie kapitana. Bandziory już tu są. – Wyszeptałem do krótkofalówki.

Cisza, która nastała po alarmie, dzwoniła w uszach.
Rozejrzałem się po biurze. Totalny bałagan. A kapitański sejf szeroko otwarty i jego zawartość rozsypana na podłodze. Jezus Maryja! Nasze paszporty! W tym mój, a ja za parę godzin mam lecieć do domu!

- Dawaj resztę forsy! – Ryknął spocony grubas.

Pieniądze w takich sytuacjach są mało ważne, więc Peter zdjął plastikową mapę, którą miał rozpostartą na blacie biurka i odkrył kupki dolarów, przygotowane na różne rzeczy, jak dla dostawcy żywności, czy na bieżące wypłaty dla ludzi.

Muszę tu wtrącić to, czego dowiedziałem się post factum. Kapitan miał na statku czterdzieści tysięcy dolarów, dostarczone od armatora na pokrycie bieżących wydatków. Zazwyczaj coś koło tego wożą kapitanowie w sejfie, oczywiście w zależności od długości podróży i przewidywanych wydatków.
Sumę posiadanych pieniędzy kapitan zgłasza władzom portowym jeszcze przed zawinięciem. A pozostali członkowie załogi wypełniają deklarację celną, gdzie podają ile mają pieniędzy, ile alkoholu i papierosów, oraz wszystkie wartościowe posiadane przedmioty.

Gruby gangster z coltem w kabinie kapitana dokładnie wiedział ile statek ma forsy. Gdy zmusił do otwarcia sejfu, wewnątrz znalazł tylko trzydzieści tysięcy. I wpadł we wściekłość, że ktoś tutaj chce go orżnąć na dziesięć tysięcy. A na dodatek ja właśnie w tym momencie uruchomiłem alarm. Grubas niemalże wyskoczył z portek.
W końcu jednak zdobył brakującą resztę kapitańskich pieniędzy.

W tym czasie, na niższych pokładach załoga posłusznie stała na korytarzach z rękami podniesionymi do góry, a pilnowało ich dwóch brazylijskich zbirów, również z ponurymi giwerami. Jakikolwiek opór nie miał najmniejszego sensu, bo widać, że bandziory nastawieni są na zdobycze materialne.

Ukryty w kącie połączyłem się z mostkiem i razem zaczęliśmy wywoływać władze portowe, policję, straż i agenta. Zero odpowiedzi. W eterze martwa cisza.

Jak i kiedy bandziory zmyły się ze statku, nie całkiem wiadomo. W zamieszaniu i tym zamrożeniu z rękoma u góry mogli to zrobić w każdym momencie.
Odkryliśmy, że przypłynęli oni gumową, cichą łódką do terminalu. Byli więc piratami. Było ich prawdopodobnie czterech. Obezwładnili marynarza i weszli na pokład po trapie. Kazali się prowadzić prosto do kapitana. Dokładnie wiedzieli (skąd?) ile pieniędzy jest na statku.
Nagły alarm bardzo ich zdenerwował i dlatego najprawdopodobniej zrezygnowali z łupienia kabin załogowych. I to był wielki plus tego alarmu.
Filipińczycy swoje zarobki dostawali co miesiąc od kapitana w gotówce. A ich kontrakty były od 9 do 12 miesięcy. Mieli więc zgromadzone całkiem niemałe sumy pieniędzy. Gdyby bandyci zeszli na niższe pokłady, gdzie mieszkali marynarze, to rozpoczęła by się okrutna walka. To biedni ludzie i od ich zarobionych pieniędzy zależy dobrobyt bardzo licznych rodzin. A do tego to dzielni ludzie. Tak łatwo nie oddaliby swoich ciężko zarobionych dolarów.
Kto wie, jak to by się wtedy skończyło.

Piraci odpłynęli tą samą drogą, jak przypłynęli. Gdy tylko zniknęli za zakrętem, radiotelefony zapełniły się głosami. Nagle wszyscy – policja, straż, władze portowe zaczęły odpowiadać na nasz alert. Jak by ktoś odsłonił kurtynę i odblokował ciszę radiową. Ciekawa sytuacja...

Wróciłem do kapitana. Szkot siedział za biurkiem i przeklinał. Forsa go tak nie martwiła, ale łachudry zabrały jego skórzaną kurtkę i ulubione okulary przeciwsłoneczne. Ja natomiast w stosie papierów odszukałem mój paszport i pozostałe dokumenty. Na szczęście wszystko było. Mogłem jechać do domu.
Oprócz kapitana, bandziory obrobiły mieszkającego tuż obok starszego mechanika, zabierając mu właściwie duperele, i złupiły nieszczęsnego, mojego zmiennika, który tą jedną noc przed moim wyjazdem spędzał w kabinie armatorskiej, obok kapitana. Biedak był poszkodowany najbardziej, bo się nie rozpakował po przyjeździe i zbiry zabrały całe jego bagaże. Tak, że goły i wesoły został tylko w gaciach, w których spał.

Przypominam ten epizod w związku z napadem na polski statek u wybrzeży Nigerii. Wydawałoby się, że Brazylia stoi cywilizacyjnie znacznie wyżej od upadłych krajów afrykańskich, ale korupcja, dokładnie oznaczająca zepsucie, jest taka sama na całym świecie.
Skąd napastnicy wiedzieli dokładnie ile pieniędzy ma kapitan?
Dlaczego w czasie napadu nie można było się połączyć z żadnymi służbami, w tym z policją?

Czwarty dzień od porwania piątki Polaków na afrykańskich wodach. Ciągle cisza. Autentycznie modlę się, żeby faktycznie byli porwani i rozpoczęły się negocjacje. Łatwo domyślić się dlaczego.

Afryka Zachodnia to piekło i dżungla. W latach siedemdziesiątych liniowiec PLO m/s Jelenia Góra trzykrotnie wracał bez kapitanów, którzy zaginęli w tajemniczych okolicznościach. Potem odkryto na statku gang, który współpracował z Nigeryjczykami.
Ja również mój ostatni port dalekomorski zaliczyłem w Pointe Noir w Kongo. Po masakrycznym powrocie do domu zdecydowałem zrezygnować z pływania. Jeszcze nie ze statków, ale ze szlajania się po świecie.

Tak więc opowiadam tutaj, że parę razy miałem wycelowaną odbezpieczoną broń w głowę. W panikę nie wpadałem, ale dziwny dreszcz przebiegał po plecach, a myśli stawały się puste i nieprzyjemne.
Bandziorstwo jest wszędzie, lecz człowiek narażony jest bardziej na obcym terenie. Chyba, że sam prosi się o nieszczęście, jak ta młoda dziewczyna spacerująca sama nad ranem z Sopotu do Jelitkowa.

Teraz, po tylu latach mogę to opowiedzieć, jako anegdotę, ale wówczas w Santosie nie było za bardzo do śmiechu. Chociaż mieliśmy dużo szczęścia.


Ps. Do domu też doleciałem szczęśliwie. Mojemu zmiennikowi ubezpieczenie wypłaciło odszkodowanie, a za zaliczkę kupił sobie spodnie koszule, buty i bieliznę. Chief machnął ręką na straty, a kapitan, jak mi mówiono, chyba nigdy nie przebolał swojej kurtki i okularów.


.

sobota, 3 października 2015

Karczycho, czyli życie codzienne psiapsiółek



Stał za śmietnikiem, palił papierosa i dłubał w nosie. Oczywiście nikogo jeszcze nie było. Jedenasta dla ziomali to wczesny poranek. Wczoraj urzędowali do trzeciej nad ranem, gdy pojawił się Gzyms z nową wypasioną bryką. SR oczywiście i czterysta koni. Kręcili kółka i ryczeli na niskich biegach, aż ktoś zadzwonił po psy i musieli zmienić lokal.
Lecz on specjalnie nie szalał, bo nawet nie miał prawa jazdy. Tyle kumpli w koło z transportem, to po co mu kłopot. I swobodnie zawsze może browca przyjąć i zajarać bez problemu. Nie, żeby ci za kierownicą nie przyjmowali. Ale się musieli pilnować, a on pilnować siebie nie lubił.

Wyjął swoją dumę, ajfona tego największego i oczywiście bielutkiego bez jednej rysy i sprawdził esemesy. Oczywiście – matka, matka, matka. Bywało często, że potrafiła dziennie wysłać mu nawet trzydzieści esemesów. Nawet teraz, gdy została psiapsiółką.

A zaczął ją nazywać matka (i nazywał do dzisiaj), gdy miał sześć lat, a mamusia ciągle wplatała mu wstążki we włosy, które były wówczas długie i jedwabiste, szczotkowane codziennie przez dobry kwadrans. To chyba dlatego golił się teraz na łysą pałę. W zemście za te loki z kokardkami.

No więc z matką się zaczęło dawno, jak usłyszał od starszych słynny dowcip – "matka jest tylko jedna", a którego wówczas całkiem nie rozumiał, ale wszyscy rżeli i rechotali, więc słowo przyswoił i zagospodarował.

Otworzył ostatniego smsa od nadawcy – matka. O kulka... zupełnie zapomniał, Ma się umyć i ubrać porządnie, bo występuje w spocie szefowej. Samochód podjedzie po niego o czternastej.
Wywalczył w końcu, żeby te samochody z borowcami nie podjeżdżały pod klatkę, bo psuje mu to reputację w okolicy. Ziomale wprawdzie wiedzieli, że matka jest psipsiółką, ale z powodu jego wybuchowości woleli na ten temat milczeć w jego towarzystwie. Lecz pewnie za jego plecami naśmiewali się okrutnie. Chuki jedne...

Szybko przeleciał pozostałe wiadomości. To co zwykle. Śniadanie w mikrofali, włączyć na 60 sekund; wyszorować paznokcie i umyć się pod pachami. Bla, bla, bla. Codzienny zestaw instrukcji, jakby ciągle miał sześć lat. A on już jarał, ćpał, pociągał i panienki też nie były dla niego obce. No, ale fakt – matka była najważniejsza.

Karczycho nie mieszał się do polityki. Czasami tylko na prośbę matki wykonywał drobne usługi. Oczywiście był za partią rządzącą, zresztą jak wszyscy ziomale. Bo gdzie im będzie lepiej? Mamuśki i tatuśki dobrze poustawiane, więc hajc ciągle jest. Matka przynosi fajki zarekwirowane z przemytu, więc nie trzeba wydawać kolosalnych sum na palenie. I towar też jest oczywiście. Kolki ze śmiechu wszyscy dostali, jak koledzy matki przeprowadzili pozorowaną akcję walki z dopalaczami. Dopalacze to są dla gimbazy z Grójca. Oni mają prawdziwy towar. I to pełen asortyment. Luz bluz, jak mówi Gzyms...

Czasami jednak ma nocne koszmary. To przez te gadanie matki. Zauważył, że ona wówczas się autentycznie boi, zaczynają jej drżeć ręce i nogi, aż musi usiąść. Wtedy on, ukochany synek, dopadłby tych, co mu matkę denerwują i sponiewierał porządnie. Jednakże w nocy, gdy spał nerwowo, tuląc krokodyla, ulubioną przytulankę, dopadały go koszmary. Uciekał przez nieznaną kamienną dżunglę; nogi były jak z gumy i nie chciały go słuchać. A za nim podążał nieprzerwanie ten groźny nienawistny karzeł, jak Quasimodo, którego pamiętał z dzieciństwa, gdy po obejrzeniu horroru sikał prze tydzień do łóżka. Karzeł trzymał na ramieniu kota o twarzy człowieka ze stalowym spojrzeniem kata Dzierżyńskiego, a drugą ręką dzwonił dzwoneczkiem i wołał: - Karczycho, chodź do mnie. Będziesz miał lepiej niż u mamy.
Sami widzicie jakie to straszne i Karczycho po takim koszmarze cały dzień chodził napięty, oglądał się za siebie i podskakiwał na każdy brzdęk.

....

Odrzucił kipa. Nikt nie przyszedł do klubu i pewnie nie przyjdzie. Pora do domu, by spokojnie zdążyć do roboty. Tak rozumiał te występy i akcje, bo płacili mu za to żywą gotowizną.

....

Czarny audik z dwoma bysiami zawiózł go na miejsce akcji. Zabrał z domu wszystko, co matka mu poleciła. Białej koszulki z napisem: "DAMY WAM SZCZĘŚCIE" jeszcze nie założył, bo gdyby ktoś ze znajomków go zobaczył, to miałby przerąbane do końca życia. Założy się ją na miejscu. Zresztą wszyscy tak robili, bo poruszanie się w takich koszulkach po mieście mogło być ekstremalnie niebezpieczne. To już nie te czasy, jak za darmowe browce na Krakowskim, można było sobie spokojnie robić jaja, jak u Jurka na Łudstoku.

Na planie już rządził i porykiwał ten drągal o nieogolonej twarzy badnyty z historii "Ali Baba i 40 rozbójników". Karczycho go nienawidził, ale tez bał się jego. Bo w stosunku do niego typ zachowywał się jak przywódca konkurencyjnego gangu, który ich właśnie rozbił i sponiewierał. A ponieważ był ścisłym przydupasem szefowej, to nikt się nie odważał mu podskoczyć.
Wzrokiem pełnym pogardy i wściekłości, jakby Karczycho właśnie nasikał mu na buty, przebiegł go wzrokiem i wskazał mu miejsce.
- Masz patrzeć na mnie i wyglądać, że jesteś bardzo szczęśliwy. I uważać. Jak podniosę głowę, to ma być aplauz. Wiesz, co to jest aplauz? A jak uniosę rękę, to plakaty w górę. Zrozumiałeś? Powtórz!

Już tyle razy było tak samo, że Karczycho już nawet nie miał ochoty się wściec. Poza tym dobrze płacą, a jak wszystko pójdzie dobrze, to może jeszcze spodziewać się premii od matki.

Hieny już poustawiały swój sprzęt. Kamerzyści sprawdzali obraz, a wychudzone pindy z mikrofonami przebierały nogami, jak by się im siku chciało.
Wszyscy tutaj nazywali ich hienami. To zawsze ta sama grupa. Byli na telefon, zawsze niezawodni. Pytania też oczywiście były dla nich przygotowane, by z czymś głupim nie wyskoczyli.

Karczycho stał już w grupie podobnych jemu kolesi i lasek. Wszystko znana banda. Ściskał w dłoniach ten kawałek tektury, który mu matka przygotowała w domu. Właśnie go rozpakował. Strasznie chciało mu się zajarać, ale wiedział, że ten Alibaba by go chyba zabił. Wypadało tylko stać i czekać nieruchomo, tu własnie z tyłu za mikrofonem, do którego szefowa będzie paplać swoje kawałki.

W końcu przyjechali. Policzył. W siedem wozów przywieźli jedną babę...

Zaczęło się...
- Proszę państwa, jak wszyscy wiedzą nasi przeciwnicy to najgorsza swołocz ze średniowiecza,a Quasimodo (powiedziała Quasimodo? – pomyślał Karczycho zatopiony w operacji robienia min, by trudno go było rozpoznać) to najstraszniejszy potwór na ziemi.

I tak dalej... Jak zwykle.

W końcu szefowa doszła do akapitu, gdzie Prosiak jej napisał, jacy to jesteśmy wspaniali.
Goryl głowa do góry – pokazujemy szczery entuzjazm.
Szefowa dostała rumieńców, usta wykrzywiły się w bolesnym grymasie symbolizującym triumf i zaczęła piszczeć.
Goryl uniósł rękę.
Więc my tez nasze tektury do góry.

Upłynęło parę sekund, szefowa wzbijała się na orgazmiczną ekstazę, ale kamery nagle zaczęły wykonywać ruchy, jakby chciały umknąć na łąkę.
Jakieś zamieszanie wisiało w powietrzu.
Karczycho rozejrzał się i poczuł na sobie wzrok głównego machera Alibaby. Wyglądał strasznie. Twarz była ciemno-purpurowa; nabrzmiałe węzły żył wystąpiły na ogolonej czaszce i na szyi. A wzrok... tu Karczycho na serio się zaniepokoił, wzrok był taki, jak by goryl miał za chwilę rozszarpać.
No co?
Sprawdził rozporek – miał zapięty. Pachy umyte... co jest?

W przypływie paniki i geniuszu jednocześnie opuścił tablicę, odwrócił ją i przeczytał: Z DUDĄ SIĘ UDA !
Co jest?! Teraz już czuł się poważnie nieswojo widząc zbliżające się tornado. Ki ch... wodę mąci? Co się stało i jak to się stało?

Alibaba wykazywał już oznaki zbliżającego się wylewu. Przemówienie leciało na żywo, o czym nawet informowały widzów znaczki w lewym górnym rogu telewizora. Wszystkie dwadzieścia stacji telewizyjnych i radiowych transmitowało to ważne wydarzenie. A tu taka dywersja! I to kto. Wielokrotnie sprawdzony matołek, syn psipsiółki. Drogo za to zapłacą rozmyślał w stanie agonalnym troglodyta. I puścił wodze wyobraźni. Najgorsza to blogosfera, te nienawistne dranie zaorają nas śmiechem. I te parę wrogich stacji będzie bez przerwy, przez tydzień się wyśmiewać. Nagle zesztywniał – Jezu! – to pójdzie w świat! Może sobie wyobrazić, co powie Berlin i Bruksela. Koszmar!

Karczycho zesztywniał i popadł w stupor. Myśli mu się zapętliły i wciąż powtarzały: jak to się stało, jak to się stało... Nagle pstryk. Stop. Jeszcze gorsza myśl go opanowała – co teraz będzie?! Jezusmaryjajózef (to miał po babci starowince moherowej)! Pewnie odbiorą im wszystkie przywileje, ześlą do jakiejś Pipidówy, matka zostanie kasjerką w Biedronce, a ja....... BĘDĘ MUSIAŁ PÓJŚĆ DO PRACY !!! A ziomale? Gzyms? To już pewnie historia.

Przyjazne jak zwykle media, zagapiły się w szoku i przez pełna minutę transmitowały zamieszanie. Aż w ich wszystkich słuchawkach rozległ się potworny ryk samego prezesa: - STOP! Przerwać natychmiast transmisję!
Potem czyściciele przez cały dzień usuwali z portali i jutubów te kompromitujące fragmenty. Lecz, jak wiemy, w internecie nic nie ginie.

Szefowa oczywiście nic nie zauważyła, a zamieszanie przyjęła jako oznaki szczerego entuzjazmu i jeszcze bardziej niż zwykle się podrajcowała. Taaa, dzisiaj naprawdę dobrze jej idzie.

Karetka reanimacyjna zabrała alibabskiego rozbójnika na sygnale na OJOM.
Karczycho musiał na piechotę i korzystając z komunikacji miejskiej wracać na osiedle. Plakat i koszulkę natychmiast wyrzucił do śmietnika, aby nie oberwać baniek od wściekłych faszystów.

Czuł, że stało się coś strasznego, lecz nie pojmował w pełni ogromu tragedii, jaka była przed nim.


.

niedziela, 13 września 2015

Jan Karandziej: ULUBIEŃCY MEDIÓW


Przeglądając informacje w internecie natknąłem się na informacje o akcji Jerzego Borowczaka polegającej na wywieszeniu baneru o treści:”przepraszam za wolność ” ze zdjęciem J. Borowczaka i jego podpisem. Nareszcie dowiedziałem się komu zawdzięczam wolność.
……„Była 35. rocznica Podpisania Porozumień Sierpniowych: te oszczercze wypowiedzi, próba wygumkowania nas z tej historii, nie zaproszenie mnie, Bogdana Felskiego i Ludwika Prądzyńskiego na uroczystości uważam za skandaliczne” – mówił. (podaje” Rzeczpospolita”)
Jakiż to wielkich rzeczy Borowczak dokonał ? Czym się tak wsławił, że niezaproszenie go na wyżej wymienione uroczystości jest takim skandalem.
Na podobne uroczystości w latach ubiegłych nie zapraszano działaczy Wolnych Związków Zawodowych, którzy doprowadzili do strajku w 1980 r. i jakoś bohater tej akcji tego nie zauważał.
Najważniejszym wydarzeniem w życiu Borowczaka było rozkolportowanie ulotek w stoczni razem z Felskim i Prądzyńskim w dniu wyznaczonym na rozpoczęcie strajku, do którego przymusił go B. Borusewicz strasząc, że jak tego nie zrobi to wkrótce wyrzucą go z pracy.
W tym dniu w Gdańsku wiele osób kolportowało te same ulotki bez przymusu, wielu doprowadziło do strajku we własnych zakładach, czym więc takim wyróżnił się Jerzy Borowczak.
Chętnych do głębszej analizy postaci zapraszam do artykułu Leszka Zborowskiego :
JAK DOSZŁO DO SIERPNIOWEGO STRAJKU CZYLI ODDZIELMY PRAWDĘ OD KŁAMSTWA [3]
Wspomnę jedynie, że swoją ogromną popularność J. Borowczak zawdzięcza B. Borusewiczowi, który potrzebował go do potwierdzenia własnej legendy, powiedzmy dawał mu alibi. Borusewicz promował Borowczaka za to ten potwierdzał jego wersje wydarzeń.
Borusewicz jako człowiek KOR-u miał dostęp do mediów, Adam Michnik to jego kolega z KOR-u więc wiadomo czyja wersja wydarzeń była dotychczas lansowana i to wcale nie dziwi. Dziwi natomiast fakt, że nawet dziś przez tak zwanych dziennikarzy prawicowych nie można dotrzeć z wersją przedstawianą przez innych uczestników tamtych dni, świadków i twórców tamtych wydarzeń.
Wielokrotnie doświadczył tego między innymi Lech Zborowski, prośby o umieszczenie artykułu kończyły się milczeniem mediów. Obecnie gdy już uznano, że nie da się nadal ukrywać, że to Wolne Związki Zawodowe Wybrzeża doprowadziły do powstania w 1980 r. niektórzy nadgorliwi dziennikarze piszą, że to Borusewicz tworzył WZZ pomimo, że Borusewicz w wywiadach prasowych przyznawał, że był przeciwny tworzeniu WZZ.
Borusewicz nigdy członkiem WZZ nie był. Był członkiem redakcji wydawanego przez WZZ „Robotnika Wybrzeża”, co nie przeszkadza dowolnej twórczości dziennikarskiej.
Mówi się, że prawda sama się obroni, może i tak jest, my jednak jako uczestnicy tamtych wydarzeń musimy świadczyć, taki jest nasz obowiązek, a szczególnie w czasie gdy profesjonaliści wolą milczeć i nie wychylać się.
Głównym architektem powstania „Solidarności” był Andrzej Gwiazda.
On był jedynym członkiem Komitetu Założycielskiego WZZ, (czyli władz WZZ) działającym przez przez cały okres trwania WZZ.
Wolne Związki Zawodowe poprzez swoje działanie przygotowywały społeczeństwo Gdańska do takiej chwili jaka zaistniała w sierpniu 1980 r. Andrzej Gwiazda był twórcą postulatów i głównym negocjatorem z władzami komunistycznymi.Jeżeli chcemy komuś przypisać ojcostwo „Solidarności” to nikt się ku temu bardziej nie przyczynił niż Andrzej. A głównymi bohaterami sierpnia 1980 r. byli ludzie podejmujący opór przeciw panującym komunistom, strajk był walką o Polskę, niech więc nikt dziś nie mówi, że w 1980 roku walczono tylko o sprawy socjalne.
Jan Karandziej
Członek Komitetu Założycielskiego Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża
fot. Jerzy Borowczak na tle swojego baneru
zdjęcie z profilu FB działacza Solidarności
(Facebook – Jerzy Borowczak)
WZZW.WORDPRESS.COM

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

WAS JUŻ NIE MA !

 

Zawyła jedynie słuszna propaganda. A to dopiero początek wrzasku, jaki się za chwilę podniesie.

Otóż naród, poprzez swoje wreszcie niezależne związki zawodowe zdecydował nie zapraszać na sierpniowe, rocznicowe uroczystości Solidarności, tych, których uważa za niegodnych uczestnictwa w obchodach; władzę, która z narodem walczy i go oszukuje, mimo pełnej gęby frazesów i kłamstw, jak również tych, jak się po latach okazało, których rola w wydarzeniach sierpniowych była dwuznaczna i podejrzana.

Nareszcie pierwsze wolne obchody. Nareszcie powolny powrót do ideałów Solidarności.

A ci, co lubią się podłączać i wypinać piersi, niech stoją tam, gdzie stało ZOMO.


Pani premier Kopacz krążyła w tych dniach wokół Wybrzeża, jak osa wokół drożdżówki, mając naiwną nadzieję, że ją zaproszą i uhonorują. Jakże to, przecież ona wszystko dla ludzi zrobi. Jest z ludźmi. Jeździ do nich intensywnie.
A po prawdzie, jest to szczyt bezczelności i hipokryzji. Nie przyszło jej do niezbyt mądrej główki, że za strzelanie do górników parę miesięcy temu trzeba będzie zapłacić?
Że wreszcie naród się obudził i otworzył oczy. I widzi fałsz i obłudę.
Musiało minąć 35 lat, by historia zatoczyła koło. By fałsz i kłamstwa sączone przez dziesięciolecia załamały się, a ludzie odzyskali wzrok.
Dosyć już okradania i upodlania. A jak się narodowi nie podoba, to won z kraju. Identycznie, jak robił Jaruzelski w stanie wojennym. Tylko, że teraz nie w mundurach, lecz w rękawiczkach i pod hasłem, że wreszcie jest wolność podróżowania i angielskiej pracy na zmywaku, lub mycia starców w niemieckim domu opieki.

Nie zaproszono nawet marszałków Sejmu i Senatu ! A przecież Borusewicz to bohater sierpnia !

Czyżby?
Jednym ze sprytniejszych kłamstw sierpniowych było propagandowe wpajanie, że Sierpień zawdzięczamy KORowi, a nie WZZW. Warszawskim inteligencikom, w pełni kontrolowanej i hodowanej przez służby opozycji, a nie prawdziwie ludowym Wolnym Związkom Zawodowym Wybrzeża.
To co mamy dzisiaj, całe nasze niezadowolenie i protest, grabienie państwa i łupienie obywateli, zawdzięczamy właśnie michnikom, gieremkom, kuroniom i wałęsom. Oraz oczywiście Borusewiczowi.
Nigdy nie odpowiedział on publicznie na pytania, jakie zadawała mu prawdziwa  bohaterka Sierpnia, śp. Anna Walentynowicz [ http://blogpress.pl/node/7577 ]. A do jego prawdziwej roli w wydarzeniach sierpnia do dziś mają poważne wątpliwości nieugięci działacze WZZW – Andrzej Gwiazda, Alina Pieńkowska, Lech Zborowski, Joanna Gwiazda i pozostali.
Jeżeli jeszcze ktoś ma wątpliwości kim byli Wałęsa i prowadzący go Borusewicz, musi koniecznie to przeczytać - https://wzzw.wordpress.com/2013/05/25/jak-doszlo-do-sierpniowego-strajku-czyli-oddzielmy-prawde-od-klamstwa/  .


Po wyborze Andrzeja Dudy na prezydenta RP, niezaproszenie obecnych władz na uroczystości Sierpnia, to następny znaczący cios zadany przez naród magdalenkowemu Układowi i Systemowi, o których wielokrotnie pisałem. Bardzo dobrze, że tak się stało. Serce rośnie, jak widać, że naród ponownie się budzi i jednoczy. To bardzo ważne, bo potrzebne będą każde ręce, by w końcu posprzątać. Także na własnym podwórku.

Skowyt wilkołaków agit-propu będzie wielki. Już właściwie się zaczął. Telewizje prorządowe, czyli większość, zaprosiły dyżurne "autorytety", co to za pewną sumkę powiedzą dokładnie to co pan/pani redaktor, funkcjonariusze jedynie słusznej propagandy, życzą sobie usłyszeć. Będą wałkować i pokrzykiwać, jak to możliwe popełnić tak straszne faux pas.

Nie, drogie spasione wołki, od 25 lat tuczące swe obszerne tyłki na rządowych i redaktorskich fotelach, to nie błąd, to nie pomyłka, lecz w pełni świadome i trzeźwe działanie. Wasza rola wreszcie jest uświadomiona wszystkim. Jeszcze wprawdzie niedobitki tych, co jedzą z waszej ręki próbują zawrócić historię, ale to już łabędzi śpiew.


30, 31 sierpnia 1980. Dziesięć milionów Polaków zjednoczonych we wspólnej wizji. 25 czerwca 2015. Osiem milionów Polaków, którzy mają już dosyć oszustw i grabieży wybiera nowego prezydenta, przepędzając marionetkę Systemu. Analogie są nieuniknione. Stary reżim usiłuje jeszcze walczyć. Lecz nie ma, jak Jaruzelski czołgów i ZOMO. Chcieli wprawdzie odsunąć agonię wprowadzając jakąś wersję stanu nadzwyczajnego. Ale się nie udało.

Bo was Panowie i Panie u władzy tak na prawdę już nie ma !
To tylko wasze kukły siłą inercji usiłują trwać i dokazywać.
Wkrótce będziecie mogli wrócić do swych normalnych działań. Tylko ci, którzy w okresie sprawowania władzy popełniali przestępstwa, będą musieli za to zapłacić. Niestety, było takich niemało.

Dzisiaj odzyskujemy po 35 latach Solidarność. I w końcu będzie to Solidarność bez pana Borusewicza i pana Borowczaka. I bez pana Wałęsy. I bez pani Ewy Kopacz.

.

środa, 19 sierpnia 2015

To nie nasz prezydent – deklaruje sowiecka V kolumna



W końcu przyszły wytyczne z Kremla. I już wiadomo – pisowska marionetka, choć tak na prawdę watykańsko – usraelska (to doprawdy kapitalna kombinacja), prezydent Andrzej Duda nie jest ulubieńcem Putina i należy go zwalczać wszelkimi sposobami.
Dosyć długo trwało milczenie i mentalne zamieszanie po przegranej pupilka Moskwy – Komorowskiego. V kolumna, która dla zmydlenia oczu często występuje na niby antysystemowych, niby prawicowych portalach, zamarła. Nie było wytycznych, nie określono linii ataku. Aktywna była wyłącznie zjednoczona formacja prorządowa, która już od pierwszego dnia po zaprzysiężeniu wrzeszczała: - "Duda! Kiedy spełnisz obietnice?!"

Aż wreszcie Moskwa, poprzez zaufanych gońców, tajne rozmowy i oczywiście warszawską ambasadę przesłała rozkazy do ataku.
Rusza lawina obsikiwania i targania za nogawki nowego prezydenta i formacji z której się wywodzi.

Prezydent Andrzej Duda był (i nadal jest) wyjątkowo bezczelny. Przez cały okres kampanii wyborczej, a później po wygranej i nawet teraz, po objęciu stanowiska, ani razu nie wspomniał o Rosji! Nie wymienił imienia Putina! Tak, jakby Moskwa i Kreml w ogóle nie istniały. Czy to nie skandal?! I to nie tylko dyplomatyczny? Jak można się tak zachowywać, gdy Rosja jest jak zwykle przyjść z pomocą i zaprowadzić w Polsce pokój, którego widocznie tam brakuje. Czarna niewdzięczność...

Rosja zdjęła z Polski kłopot prowadzenia uciążliwego śledztwa w sprawie tragicznej katastrofy pod Smoleńskiem, jak wiadomo, spowodowanej przez pijanych wojskowych.
Rosja proponowała Polsce podzielenia się obszarem tego krnąbrnego bękarta, który bezprawnie nazywa siebie państwem Ukraina.
Rosja faktycznie zabezpiecza polski rynek, dając Polakom więcej żywności, delikatnie odmawiając importu polskiego mięsa i polskich jabłek.
Rosja jest wielkoduszna i przyjazna wobec nieco mniejszych i niezbyt rozumnych sąsiadów.
I wreszcie, Rosja stara się ze wszystkich sił chronić Polskę przed imperialnymi zakusami USA. Realizuje to wraz ze swoimi przyjacielskimi Niemcami i Izraelem. Nie oddadzą Polski na łup grubym kapitalistom.


Kreml czekał do ostatniej chwili, mając nadzieję, że nowy prezydent się zreflektuje i wróci mu rozum. Niestety, w poniedziałek jeszcze pogardliwie plunął Moskwie w twarz – nie wybrał Moskwy na swoją pierwszą wizytę! Co więcej, a to już jest doprawdy ohydne, wcale nie wybiera się do Moskwy i nie zamierza, jak każdy przyzwoity człowiek, wysłuchać mądrych uwag prawdziwego, doświadczonego prezydenta – Władimira Putina. Powiedzcie sami – jak tak można?
To nie koniec niestety... Na swoją pierwszą wizytę wybrał tych karłów z Estonii i to pod wulgarnym pretekstem podkreślenia rocznicy paktu Ribbentrop – Mołotow. Niby dlaczego komukolwiek ten sukces radzieckiej dyplomacji przeszkadza?


No to jeśli chcecie wojny, to ją będziecie mieli, panie Duda (prezydent RP).

V kolumna sowieckich sił pokoju dostała zadanie – ruszać do akcji!

I oto natychmiast wypowiedział się wysoki funkcjonariusz ruskiej propagandy, Jarosław Ruszkiewicz.
Pisze ten nagrzany propagandzista:
" [...]Duda Andrzej (Prezydent RP)  jest nowym rozdaniem światowego żyda. Jego plany polityki zagranicznej wyartykuował niejaki Szczerski (też hodowany od dawna na funkcjonariusza syjonizmu, absolwent UJ, stypendysta Georgetown i Instytutu Schumana w Budapeszcie). [...] {pisownia cały czas oryginalna jk}

I pisze nieco wcześniej nasz wybitny specjalista agitpropu charakteryzując moskiewskim okiem prezydenta:
" Brak kompetencji ale blisko do Kaczora. Brak wiedzy ale z dobrej rodziny (po żonie) Braki kompensuje przynależność do żydowskiej mafii na UJ.Jedynym szabesgojem, który został zaproszony na wyjazdowe posiedzenie knesetu w Krakowie był właśnie Duda Andrzej."
Tutaj należy przypomnieć, że Żydzi generalnie już prawie sto lat temu podzielili się na dwie silnie zwalczające się grupy: pierwsza z nich to tak zwani syjoniści, powiązani z USA założyciele państwa Izrael. Drudzy, którym m.in. reprezentuje rzeczony Ruszkiewicz, to dobrzy Żydzi, nazwijmy ich – moskiewscy. Twórcu słynnego hasła – "Proletariusze wszystkich krajów łączcie się". To oni nie ustają w walce o pokój, ład i porządek. Ich niby nie ineresują grube pieniądze braci Rotszyldów, lecz tak na prawdę zazdroszczą im. Stąd ta czosnkowa żółć.
Na koniec towariszcz Ruszkiewicz stwierdza:
"[...] Państwo, które zgadza się na na obecność obcych wojsk na swoim terytorium jest państwem o ograniczonej suwerenności (tak naprawdę jej nie ma).
  Państwo, które samo zaprasza obce wojska na swoje terytorium to już nie istnieje. [...]".
Chłopina ma mocno zakodowane, prawdopodobnie aż do śmierci, że na terenie Polski mogą być wyłącznie wojska przyjazne, kochające Polskę i Polaków, czyli wojska Armii Czerwonej, czy jak tam się one teraz nazywają.
A, że wojska NATO, to również wojska polskie, związane paktem militarnym z najsilniejszymi na świecie, to nie tylko dla moskiewskiej propagandy nieistotne, ale wręcz wrogie i obraźliwe.
...
Wezwanie do walki drużynowego pioniera Ruszkiewicza (bodajże, tak jak Owisiak, prezesa poważnej fundacji), natychmiast obudziło śpiochów, tych zielonych ludzików Putina, celnie porozmieszczanych po całej blogosferze.
Fantastycznych obserwacji dokonał czynownik Zawisza Niebieski:
"[...] Możliwe, że uznano, iż 3 kadencja PO może spowodować niepokoje w kraju, postanowiono dać coś PIS, z zachowaniem status quo w formie Dudy. Dzieją się rzeczy tak wyraźnie reżyserowane, że po prostu żenujące. Uczestniczę w mszach, uczestniczę również w mszach na wolnym powietrzu ale nigdy nie widziałem, by opłatek latał popędzany przez wiatr, a tu nie tylko się to zdarzyło ale opłatek powędrował w kierunku odpowieniej osoby, kamery to zarejestrowały, a osoba ta nie była skupiona na mszy, a o razu ratowała opłatek. [...]"
Młody energiczny komandos ele nie owija słów w bawełnę i wali prosto z mostu:
"Duda !!!!! oczekujemy dobrych stosunków z Rosją !! a nie machanie szabelką! [...]Duda ! to widać że to jastrząb żydowskich interesów ! zamiast szybko dodać trzy nowe pytania do REFERENDUM ! zajmuje się operetkowym wojskiem [ po rozgromieniu wojska polskiego w latach 90 tych ] i chodzi pod rękę z Siemioniakiem w interesie żydo-USA ! a tyle było zapewnień Dudy co do pochylenia się nad dolą Polaków ! a co jest ? jest jak zawsze ! INTERES żydowski !"
Wybitny teoretyk polskości i słowiańszczyzny Krzysztof J. Wojtaz (czy J od Joshua? Dodał J. jak u mnie zobaczył E., papuga) straszy wojną! Z kim? Dlaczego?
"Niemniej - stosunek do Dudy od początku był taki sam - to nie jest Prezydent Polaków.
Czy ziści się najgorszy scenariusz?
Najgorszy - to jaki? Moim zdaniem taki, że doszłoby do udziału w wojnie.
Wszystko inne - to tylko gierki.
Za każdą cenę powinniśmy bronić się przed wciągnięciem w konflikt wojenny.

Sytuacja jest trudna, a może byc jeszcze dużo gorsza. I to niebawem.
Co można zrobić?
Moim zdaniem - tworzyć struktury oddolne organizacji życia lokalnego. Chyba nawet szkoda sobie zawracać głowy Sejmem. To martwy urząd."
Wiemy więc, co nas czeka, gdy nie będziemy się uważnie wsłuchiwać w odgłosy Moskwy. Oraz oczywiście struktury oddolne! Wraz z Wojtasem politbiuro przygotowało już odpowiednie kadry do tworzenia struktur oddolnych. Wojtaz zakładał je już chyba tysiąc razy zapraszając miłośników na grilla i bimberek.
...
To jest Proszę Państwa skromny wybór, żeby nie przynudzać, albo za bardzo nie rozśmieszać. Bo ruska propaganda, jak zawsze jest prymitywna, toporna i po prostu głupia.
Funkcjonariusz Ruszkiewicz (podobno jeden ze zdolniejszych komsomolców) nie wiadomo, jak by się sprężał i nadymał, to poziomu kibla nie przekroczy.

Nic to...
Ważne jest, że bomba poszła w górę i ruskie chabety rozpoczęły swoją cyrkową Wielką Pardubicką. Szyfrogramy dotarły, może też jakieś ruble i zdecydowanie określono i zdefiniowano nowego wroga.
Oczywiście są to ruchy, jak najbardziej w stronę upadłego bolszewika Bronka Bula i niedorobionej premierowej Kopaczowej. W poprzednim etapie ruski agitprop towarzyszy Ruszkiewicza i jemu podobnych pałkowników raczej krył się z sympatią do Komorowskiego i Platformy.
Ale jak to zwykle bywa – wyszło Szydło z worka.
Kampania ruskiego zwalczania prezydenta Andrzeja Dudy ruszyła. Dołączy do tej komorowskiej, lisowskiej, kopaczewskiej.
LEMINGI WSZYSTKICH KRAJÓW ŁĄCZCIE SIĘ!
.

wtorek, 9 czerwca 2015

Ech... gdzie czasy, jak sadzalismy na odwróconym taborecie

 
Siedzieli sobie jak zwykle na dyskretnej ławeczce, twardej i niewygodnej, ale za to tak prostej, że nie można tam było ukryć żadnego mikrofonu, czy innego wynalazku. Krzaki i park skutecznie ich zasłaniały przed kamerami, teleobiektywami, mikrofonami kierunkowymi i wrażymi satelitami. A drony, czy helikoptery było słychać z daleka.
Panowała zielona cisza.

   -  Patrz! Krety biją! – wrzasnął podekscytowany Szczurowaty.

Szczurowaty łatwo się ekscytował, a był tak nazywany poza plecami ze względu na jego garbaty ruchliwy nos, który był stale wilgotny. W swoim parszywym życiu nawąchał się sporo kresek, by wytrzymywać liczne wielogodzinne przesłuchania.

   - Pieprzysz. W czerwcu? – odparł ten drugi na ławce, w pewnym sensie nieco bardziej wykwintny. Można powiedzieć – stara dobra szkoła.

  - No jak nie, jak tak – upierał się kurdupel – mówię ci, to przez ten pieprzony internet. Powoduje te... no, anomalie.

Dumny był ze swojego obszernego zasobu egzotycznych słów, które kochał, zazwyczaj bez sensu, wtrącając w każdą wypowiedź. Rekompensowało to jego kompleks powodowany ukończeniem tylko sześciu klas szkoły podstawowej. No, ale potem przecież był WUML. I oczywiście Legionowo.

- Ten internet to o kant potłuc – wnerwił się wykwintny – wpieprzyli mnie w niego i umoczyłem pięćdziesiąt kawałków twardego szmalu.Chociaż uczciwie mówili, że kokosów nie będzie. Ale szkoda. Forsa moja, niemoja, ale zawsze. A ty coś z tego skręciłeś?

- I co teraz będzie? – martwił się Ruchacz (tak nazywał się Szczurowaty na prawdę) – Już zaraz wszystko pizdnie. A jak, nie daj Boże, tfu, ci antysystemowcy się dorwą do miodu, to nas rozwalą. Nie powiem, że nie mają podstaw. Aż taki cyniczny i głupi nie jestem. Ale zawsze.

- Ja ciebie do tego nie wciągałem. Mogłeś sobie w tych pomidorach siedzieć. Źle ci było panie ekonomie? To ty za mną latałeś i naciskałeś szefostwo, bo podobno wenę poczułeś – zaśmiał się płk. Mglisty, bo on, wzorem dobrych kagiebistów pozował na Stirliza z pamiętnego filmu "11 mgnień wiosny", podkreślając swoją wyjątkową wykwintność.

   Po prawdzie sytuacja wcale nie była w najmniejszym stopniu radosna. Można nawet powiedzieć więcej, była parszywa. Dostali ostro w dupę i kto wie, może trzeba będzie w końcu zapłacić. Jedyne z tego dobre, że raczej to nie będzie jakaś Kołyma, czy inny Sybir. Już te ruchy praw obrony człowieka, które kiedyś namiętnie tworzyli, zadbają o to, by mieli trzy posiłki, niezbyt twarde kojo i spacerniak codziennie. A internet niech sobie w d. wsadzą. Obejdzie się.

- Taaa... – rozmarzył sie Ruchacz – początek dziewięćdziesiatych to był raj. Dostałem z funduszu operacyjnego trochę forsy i sprzętu, a z Singapuru przywiozłem sobie dwadzieścia magnetowidów i pięć tysięcy kaset VHS. Trzaskałem video, aż miło. Miałem dobrego dostawcę z Tel-Avivu i tego Żyłę od Żelaza, pamiętasz, z Hamburga. Pornoli natłukłem tyle, że już od tego czasu nie mogę patrzeć na baby.

- Ty się do mnie nie przysuwaj, zboczeńcu – warknął pułkownik – i pieprzysz głodne kawałki. Raj to był pod koniec osiemdziesiątych. Ten oto Schaffhausen Portugieser – podwinął rękaw demonstrując zegarek  - rocznik 37, wartość kolekcjonerska 40 twardych patyków,kupiłem w naszym sklepiku przy KC za sto złotych, bo idiotom Schaffhausen pomylił się z DDRowskim Glashute i oczywiście nie odróżnili platyny od stali. A jak mi więźniowie chatę budowali, ten mój dworek, za friko... No i te podróże... Ameryka, Australia, Hawaje nawet.

Zamilkli na chwilę, zatopieni w ich świecie, który bezpowrotnie przeminął. Teraz już lepsze cwaniaki grają ten mecz. Oni, stara szkoła już nie są na szczycie. Tamci sobie stacje telewizyjne otwierają, a dla nich jakiś marny internet. A miało być dla wnuków i prawnuków...

- Ty, a jak się dobiorą do Bronka? – wyszeptał, wyraźnie zaniepokojony Szczurowaty – nie był za twardy... może coś chlapnąć?

- Tu się kolego nie masz czego martwić. Martw się o siebie. Już dobrzy doktorzy zadbali by z wiekiem pamięć zaczęła szwankować. Może trochę szybciej, ha, ha, ha, bo może ma za duży poziom cholesterolu.

Mglisty omalże się nie zachłysnął z tych głupich strachów Ruchacza. Ale on zawsze taki był – mały człowieczek, do małych spraw. Dziwki, pornole, trochę koki. Taki kapral, co nigdy by oficerem nie został, bo nie miał sznytu, sprytu i jaj. Ale przydawał się czasami. Wrzeszczeć i bluzgać potrafił. I lody, małe, bo małe, kręcić. Przydawał się. Mglisty zawsze uważał, że trzeba mieć dużych i małych. Równowaga w przyrodzie, jak to tłumaczył właściwym kumplom przy kielichu koniaku i cygarze.

Nagle zafurkotało mu w marynarce. Wyciągnął swój ściśle tajny telefon marki Blackberry, którego podobno żadne służby nie mogły rozszyfrować, ale jak ostatnio był na Kremlu i o tym mówił, to towarzysze tylko rubasznie się roześmieli i poklepali protekcjonalnie po plecach.
Słuchał w skupieniu, czasami tylko przerywając: - tak... tak... tak, toczno. A na koniec rozmowy się roześmiał i wytarł batystową chusteczką zroszone potem czoło i kark.

- No i nie masz już co się martwić tym internetem Szczurowaty, sorry, Gruchacz. Wprawdzie nie udało ci się – westchnął i pokiwał głową – lecz poważni ludzie zwrócili na to uwagę. A Rado, sam już dosyć wściekły na tą internetową hołotę co to mu dronami nad chałupą latają, dostał kategoryczne polecenie rozprawienia się z tym szambem. No i teraz przypieprzymy im. Zanim nadejdą te parszywe wybory, to internet nie będzie już istniał. Za trollowanie będzie pięć lat, a za hejterstwo dziesięć.
No... chyba, ze to będzie z naszej strony, co będzie słusznym działaniem prowokacyjnym, z legalną pieczęcią sędziego.

Roześmiał się wyraźnie rozluźniony.

- Łeb do góry stary zgredzie !


.
.

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Najgorszy antysemita – Self-hating Jew


 

Do napisania tej niedługiej notki zainspirował mnie pewien bloger, niejaki Trybeus, nieszczęśnik reprezentujący w sieci silną grupę hejterów, fanatycznych wyznawców popularnej, szczególnie wśród gnuśnej i leniwej gawiedzi, teorii, że wszystkie nieszczęścia, które spotkały naszą biedną planetę, spowodowane zostały przez Żydów.
Mają oni wprost diaboliczną moc czynienia wszelkiego zła, a najgorsze jest to, że skrywają oni swoją tożsamość, działają znienacka i ukrycia i nagle może się okazać, że twoja wieloletnia żona, lub nawet rodzony syn, tak na prawdę są Żydami.

Wspomniany bloger Trybeus należy do popularnej sekty nienawistników. Czegoż to już oni nie nienawidzili?! Zrozumiałe jest, że za tym wszystkim kryli się oczywiście Żydzi.
Nienawidzili i nienawidzą więc Ukraińców, co w przypadku rzeczonego Trybeusa jest zrozumiałe, gdyż sam przyznał, że gdy był mały i nie chciał konsumować smacznej zupki marki Gerber, to babcia go straszyła, że przyjdzie wstrętny dziad – Ukrainiec i go zje zamiast zupki. Wiemy jak silne są takie dziecięce traumy...
Lecz Ukraińcy to przecież w większości Chazarowie czyli Żydzi-nieżydzi. Czyli jeszcze większe świństwo i pomiot niż Żyd pełnokrwisty.
Trybeusy nienawidzą szczepionek – tego żydowskiego pomysłu na wymordowanie niewiniątek, w czym się przecież specjalizują. Nienawidzą elektrowni atomowych, bo każdy wie, że atom to żydowskie nasienie. Nienawidzą oczywiście GMO i Monsanto z oczywistych względów – następny wynalazek żydowskiego koncernu, by wszystkich wolnych ludzi pozamieniać na Żydów.
Na czele tego wszystkiego jest Usrael. Demoniczny twór polityczny, który już skrycie rządzi całym światem.

W Polsce najbardziej znienawidzeni są oczywiście PiS i Kaczyński. Czy nikt nie widzi, że to stuprocentowi Semici, sprytnie się maskujący?
A jak i PiS, to i Gazeta Polska i niezależna.pl – oficjalne organy diaspory i menory i tylko popatrzcie sobie, kto tu stoi na czele? Sakiewicz i Targalski! Czy trzeba jeszcze powiedzieć coś więcej?!
Ciekawe jest natomiast, że w tym strumieniu anty-żydowskiej nienawiści nie wspominają nigdy Michnika i Urbana, Blumsztajna, czy Hartmana. Trochę to dla mnie dziwne...

Aż wczoraj wieczorem doznałem olśnienia.
W czasie mojej pracy na Karaibach codziennie miałem do czynienia z fanatycznym nowojorskim Żydem, cruise directorem, Davidem Fisherem.
Jak on nienawidził Polaków! A skąd pochodził? Oczywiście spod Radomia.
Lecz co innego było ciekawe – znacznie bardziej od Polaków nienawidził innych Żydów.
Żydzi od wieków sami się notorycznie nie cierpią. Ba... nienawidzą. Walczą ze sobą, ubliżają. To oni sami wymyślają dowcipy o Żydach. Do tego jeszcze te podziały: Żydzi Aszkenazyjscy i Żydzi Sefardyjscy; ortodoksi, Żydzi Polscy i Żydzi Ruscy. Syjoniści i wrogowie Izraela...
Tyle podziałów, że nigdy nie będą w stanie stworzyć jednolitej wspólnoty, będą walczyć ze sobą, przy okazji winą o to obarczając gojów.
Wniosek jeden i niesłychanie prosty – na Żydów najbardziej plują i wzbudzają nienawiść sami Żydzi.

Studiując potem temat odkryłem wcale nie nowe pojęcie "Self-hating Jew" [ http://en.wikipedia.org/wiki/Self-hating_Jew ]. Z grubsza mówiąc – "Żyd, który sam siebie nienawidzi".
Okazuje się, że to już jest stara sprawa, niemalże historyczna.
"The concept gained widespread currency after Theodor Lessing's 1930 book Der Jüdische Selbsthass ("Jewish Self-hatred"), which tries to explain the prevalence of Jewish intellectuals inciting antisemitism with their extremely hateful view toward Judaism".
Czyli pokrótce – Idea ta znalazła szeroki oddźwięk, gdy Theodor Lessing (niemiecki Żyd, filozof) w 1930 wydał książkę " Żydowska nienawiść do siebie samych", usiłującą wytłumaczyć, dlaczego żydowscy intelektualiści tworzą antysemityzm z ekstremalną nienawiścią w stosunku do Judaizmu.
85 lat temu, przed Trybeusem, poważnie zastanawiano się, dlaczego sami Żydzi tak napadają na siebie.
Kto chce się bardziej wgłębiać, może sobie poczytać opracowania Sander Gilmana, czy Irvinga Louisa Horowitza.

Wniosek jest jeden i bardzo ważny – to nam, Polakom usiłuje się wcisnąć genetyczny antysemityzm i rasizm, podczas, gdy udowodniono, że antysemityzm jest zasadniczo wewnętrzną sprawą Żydów miedzy sobą.
Oczywiście byłoby fałszem stwierdzenie, że w historii Żydzi nigdy sobie tak nie nagrabili u gospodarzy, którzy ich przyjęli, żeby w pewnym momencie nie wzbudzić uzasadnionej nienawiści do siebie. Lecz były to zazwyczaj procesy krótkotrwałe, nie utrwalające się w tradycji danego narodu.
Tak samo było w Polsce. Mówienie dzisiaj w Polsce o polskim antysemityzmie jest śmieszne i głupie. Taki problem nie istnieje!

Zaraz, zaraz! Ktoś wykrzyknie. A ten przykładowy Trybeus i cała ta zgraja internetowych hejterów?
To żaden problem i proste jak drut. Żeby aż tak nienawidzić Żydów trzeba samemu być Żydem zgodnie z teorią "Self-hating Jew".
Polska długo była tyglem narodów. Jeszcze przed II WŚ Żydzi stanowili znaczącą część narodu. Wielu z nich się zasymilowało i przeszło na katolicyzm. Powstało wiele mieszanych małżeństw. Żydów talmudycznych jest w Polsce niewiele, lecz żydowskich potomków jest całe mnóstwo. Zresztą często nawet nie zdających sobie z tego sprawy.

Albo skrzętnie skrywających rodzinną tajemnicę.
Miałem kolegę Jacka, syna kapitana, który też ukończył Politechnikę Gdańską. A potem bardzo szybko wyjechał do Stanów Zjednoczonych.
Porzucił śmiertelnie w nim zakochaną dziewczynę. Ta odnalazła go w Nowym Jorku i pojechała do niego. Wróciła zrozpaczona i opowiedziała nam, że Jacek już ma swoją firmę, jego przyjazd i duża pomoc była uzgodniona z silną gminą żydowską, w której rodzina Jacka stanowiła ważny element. I tak to Jacek, katolik w Polsce, w Nowym Jorku stał się ortodoksyjnym Żydem.

Taki Trybeus nawet nie musi sobie zdawać sprawy, że ma żydowską krew, lecz ma w sobie tą genetyczną pamięć, która rozkazuje mu z całej siły nienawidzić innych Żydów.

Tak to właśnie tworzy się mit, że Polacy są antysemitami, podczas, gdy to Żydzi prowadzą odwieczną wojnę między sobą.
Polscy Żydzi z polskimi Żydami.


.

sobota, 16 maja 2015

Zniszczymy Andrzeja Dudę jak Lecha Kaczyńskiego!

Czy system już odpuścił Komorowskiego? Mimowolnie stał się balastem. Poza tym, to nie on decyduje gdzie stoją konfitury.
Warto poświęcić grupę cymbałów zgromadzonych wokół prezydenta, by uratować kwintesencję Układu i Systemu – Platformę Obywatelską.

Taki oto diaboliczny scenariusz usłyszałem wczoraj z ust Łukasza Warzechy, który zaznaczył, że informacje o takim rozwiązaniu krążą właśnie w zaufanych kręgach powiązanych z prawdziwą władzą

Andrzej Duda ma wygrać wybory. Wtedy otoczy się go kordonem sanitarnym. I zacznie się masakra – jego i PiSu. Pięć miesięcy do wyborów parlamentarnych nieustannego bombardowania i nocnych nalotów powinno wystarczyć by zniszczyć wizerunek nowego prezydenta, ośmieszyć go i ubezwłasnowolnić, jednocześnie zadając potężne ciosy Kaczyńskiemu i PiSowi.
W rezultacie uzyska się to, co najważniejsze – utrzymanie się Platformy u władzy i kontynuację faktycznego rządzenia Polską.

Tusk wkrótce przybywa z Brukseli. Lecz nie po to by wesprzeć praktycznie już leżącego na deskach, znokautowanego Komorowskiego, za którym nigdy nie przepadał, on wierny giermek Berlina, a nie Moskwy. On już dostał konkretne wytyczne ze swojej centrali i od szefowej, jak ustawić nową scenę polityczną, już bez Komorowskiego. W swojej arogancji i z berlińskim poparciem, ten pyszny i próżny człowiek przekonany jest, że jak sobie dobrze radził i w końcu poradził ze śp. Lechem Kaczyńskim, to również nie powinno być kłopotów z Andrzejem Dudą.
Przetasuje się nieco gabinet premiera. Może usunie się panią Kopacz, która już nie jest kobietą Tuska i której po awansie potężnie odbiło, tak, że bredzi niemalże, jak Komorowski. Może zawrze się pakt z Grzegorzem Schetyną, to przecież rozsądny gość i teraz, jak nie ma Grabarczyka, to pewnie złagodnieje. Da mu się premierostwo, jeśli przyrzeknie na kolanach, że będzie grał w berlińskiej drużynie. Zresztą ruskim już podpadł.
Wywali się też pod publikę dwóch najbardziej znienawidzonych ministrów, zresztą obie przechrzty, nie z wewnętrznego kręgu – Kluzik Rostkowską i Arłukowicza i motłoch będzie zadowolony.

A PiS w jesiennych wyborach dostanie tak w dupę, że nawet nie będzie w stanie cokolwiek zrobić, jak trzeba będzie pomajstrować przy konstytucji, czy prezydenckim wecie. Duda też będzie się mógł tylko ugryźć ze złości, bo zostanie mu tylko słynny żyrandol.

A Bronek Komorowski? Cóż... niech się cieszy tym, co lubi najbardziej – jajecznicą na tłustym boczku, od czego ma tą fatalną miażdżycę, od kurek, które czule podczas kampanii wspominał. Pójdzie sobie z Dukaczewskim i Nałęczem na polowanie. A czasem zaproszą go przyjaciele do Soczi, jak kiedyś towarzysza Jaruzelskiego.
Wykładów raczej nie będzie prowadził, bo nie znajdzie się na świecie taki uniwersytet, czy fundacja, która zaryzykowałaby jeden ze słynnych wykładów Bredzisława. No i niewątpliwie będzie miał permanentny zakaz wjazdu do Japonii. Małpich wybryków tam się nie toleruje i nie zapomina.

Tęgie głowy myślą. Rozważają setki możliwych scenariuszy. W ramach treningu przesuwają konie i wieże na szachownicy.
Czy zastosowana zostanie tak dzisiaj popularna obrona sycylijska – e

sobota, 9 maja 2015

O durniach i o honorze










 





.


W swoim mniemaniu, w tym, co piszę jestem stuprocentowym felietonistą. Jestem na tyle złośliwy, że dorobiłem się licznej czeredy wrogów, którzy, przyznam to dumnie, są moimi pierwszymi i stałymi czytelnikami. Będzie o nich dalej w akapicie o durniach. Piszę chyba lekko, jeżeli, nawet biorąc pod uwagę błahość tematów moich tekstów, mam zazwyczaj z pięć tysięcy czytelników, a jak się dobrze wstrzelę, to nawet dziesięć razy więcej. I na dodatek, muszę to przyznać z przykrością i wewnętrznym wstydem, w skutek wrodzonego lenistwa nie cyzeluję swoich prac, praktycznie od razu publikując natychmiast to wszystko, co wycieka do palców z mojej nieustannie mielącej słowa mózgownicy. Tematów nie unikam żadnych, bo jako zadeklarowany dyletant, we właściwym, nie potocznym zrozumieniu tego określenia, interesuję się autentycznie wszystkim i o wszystkim lubię pogadać. Oczywiście najwięcej o stanie państwa i ukochanej Ojczyźnie, lecz ta idiotyczna, dzisiejsza cisza wyborcza wyklucza moje tradycyjne strzępie nie jęzora o panu... , czy pani ... .

By być pełnym, rasowym felietonistom powinienem mieć swoją stała rubrykę, albo, jak to się dumnie mówi – kolumnę. Wówczas byłbym felietonistą – kolumnistą. I mógłbym z mniejszą pokorą spoglądać na króla Zygmunta na warszawskim rynku.
Odmówiłem jednak parę razy pisania do druku z paru życiowych powodów. Najważniejszy z nich to taki, że ja ciągle pracuję za granicą, przez co szczęśliwie nie mam kontaktów z urzędami skarbowymi, które mnie autentycznie przerażają. Gdybym jednak zarobił chociażby jedną złotówkę w kraju, to skarbówka spadłaby na mnie natychmiast, jak stado sępów na miesięcznej diecie i ograbiłaby mnie z moich nędznych zarobków – krajowych i zamorskich. Taka ich, psia mać, natura.

Dobrze, ale miało być o durniach i honorze. Jednakże ten przydługi wstęp miał wskazać, że pisanina, którą uprawiam pozwoliła mi poznać masę durni. Niestety, obu płci. Czy warto rozmawiać z durniami? Nie warto. Dureń to z zasady zakuty łeb. Nigdy się nie uczy. A tego, co piszesz kompletnie nie rozumie, bo po prostu nie jest w stanie. Jego mechanizm myślowy działa dosyć dziwnie i zazwyczaj przy większym wysiłku się zakleszcza i zaciera i wtedy durniowi dymi się z uszu, a oczy doznają wytrzeszczu. Macha łapami i pluje w mikrofon, jeżeli ktoś mu nieopatrznie taką zabawkę podsunie.
Umysł durnia to popsute urządzenie i niestety, nic na to poradzić nie można. Należy więc w miarę możliwości durni unikać i nie zaprzątać sobie nimi głowy. Niestety, jeśli piszesz i nie daj Boże jeszcze jesteś czytany, to nie daje się ich uniknąć.
Obserwuję pewne ciekawe, medyczne zjawisko. Durnie są toksyczni i zaraźliwi. Więc czasami nas swoją durnotą potrafią zarazić i durniejemy wraz z nimi. Zamiast z kamienną twarzą, błyskiem rozbawienia w oku i krzywym uśmiechem pogardy przejść mimo, zatrzymujemy się i wdajemy się w niepotrzebną wymianę zdań. Mamy potem za swoje. Rozmowa z durniem zawsze pohańbia człowieka. To już lepiej, jak święty Franciszek, pogadać sobie z ptaszkami i innymi, wszelakimi stworzeniami. To bardziej zdrowe dla higieny psychicznej człowieka. O! Ja właśnie otworzyłem okno i trochę podyskutowałem z zaprzyjaźnionym kosem, który codziennie przylatuje do ogródka pamiętając jabłka jego ulubione, którymi karmiłem go zimą. Na moje nieporadne gwizdy odpowiada przepięknymi trelami i jest nam dobrze ze sobą. Tylko psy w okolicy zaczęły wyć.

Z rozlicznego i przebogatego zbioru durni można, niestety, piszę to z autentyczną przykrością, wyodrębnić grupę naszych durni prawicowych. Albo tylko myślących, że są prawicowi, bo tak na prawdę, nie mogą się połapać, gdy K..., Michałkiewicz, czy B... stale im mącą w głowach tak, że durnieją jeszcze bardziej.
Dureń ze swojej głupoty nigdy nie zdaje sobie sprawy. W internecie, gdy jego napęczniały idiotyzm rzuca się natychmiast w oczy, nie może zrozumieć, dlaczego nie jest wpuszczany i nie ma wstępu na poważne portale. A jak już mu się uda gdzieś zahaczyć, to zazwyczaj w dość krótkim czasie jest spychany na margines, cieszy się powszechną pogardą, co go zazwyczaj doprowadza do skrajnej wściekłości, tak, że kompletnie traci nad sobą kontrolę i jest usuwany w niebyt.
Dureń prawicowy jest z reguły Prawdziwym Aryjczykiem. Oznacza to tylko jedno, że w rezultacie staje się żydomanem, człowiekiem, który zagląda pod każdy kamień, zerka do każdego rozporka i rozpytuje o przodków, w poszukiwaniu tego ohydnego diabła w ludzkiej skórze – Żyda Polakożercę.
W tym względzie świat durnia, prawica jest niesłychanie prosty – wszystkiemu winni są Żydzi. I już. Koniec, kropka. Nie ma Polaków zdrajców, nie ma tych, co tym okropnym Żydom sprzedają kraj za bezcen, To Żydzi są winni złotych zegarków, Pendolino, najdroższych autostrad na świecie, likwidacji stoczni i uwiądowi służby zdrowia.
Prawdziwy Aryjczyk wie swoje. A, że to dureń, to żadna dyskusja nie ma najmniejszego sensu.


Durnie ukochali sobie słowo HONOR. Słowo, nie pojęcie, bo wówczas musieliby rozumieć, o czym mówią. A właśnie nie mają najmniejszego pojęcia.
Myli im się dobre wychowanie, kurtuazja, duma, upór, a nawet głupota i zacietrzewienie z honorem. Po prostu tego nie ogarniają, ale ładnie jest o tym mówić. To takie nowe i atrakcyjne. Honor... fajne.
Durnie prawicy, to w równym stopniu nieszczęsne dzieci czworaków i pegieerów, rzucone na głębokie wody okrutnego świata. Bez tradycji, bez etosu, należytej wiedzy i kodu wartości i zachowań. Neo-niewolnicy, nagle uwolnieni, którzy od tego doszczętnie zgłupieli i jeszcze w paru pokoleniach się nie podniosą.
Lecz to także te śmieszne sygneciki na palcach; te stracone bidne chałupiny, które w rozbuchanej pamięci widzą się jako wspaniałe modrzewiowe dworki, z krzątającą się wszędzie liczną służbą, psami myśliwskimi i szlachetnymi rumakami w stajniach i na wybiegu. Jak to widzieli w filmach o Texasie i nieśmiertelnej Bonanzie. A co wszystko opowiedziała im babcia sklerotyczka. Która kochała opowiadać bajki i różne niestworzone historie.
Można nazywać się więc Braun i być kreatorem króla Polski. Można też nazywać się Tyszkiewicz i wygłupiać się w tanim wodewilu dla gawiedzi.

No i ten honor stale łazi im po głowach. Jak to się popularnie określa w sferach: coś tam coś tam... Coś tam wiedzą, lecz jak już napisałem, nie są w stanie odróżnić jego od innych przymiotów kulturalnego człowieka. W rezultacie szermują tym biednym honorem bez ustanku, zazwyczaj głupio i bez sensu.
Honor jest zespołem zachowań, prawych, słusznych i etycznych wywodzących się z tradycji rycerstwa i czasów, kiedy prawo nie było jeszcze należycie skodyfikowane.
Odnosząc do czasów dzisiejszych i znacznie upraszczając, honorem jest silne poczucie własnej wartości i niezachwiana wiara w wyznawane zasady moralne, społecznie i religijne.
Według dzisiejszego zbioru pojęć, honorowym człowiekiem jest stający w obronie ojczyzny – patriota, obrońca słabszych, bezinteresowny pomocnik, walczący o swoje racje, ale umiejący się przyznać do błędu; człowiek dotrzymujący danego słowa.
Oczywiście w Polsce, jak we wielu europejskich krajach istniał szczegółowy kodeks honorowy, którego obecnie wiele reguł się zdezaktualizowało, bądź się zmieniło. Czy na przykład obowiązek dokonania zemsty, nawet w sytuacji dobicia rannego, leżącego przeciwnika, utrzymuje się w dzisiejszych zasadach moralnych?
Inną istotna cechą kodeksu honorowego było założenie, że o honorze kogoś mogli decydować tylko inni ludzie honorowi. Przed II WŚ w Polsce wykluczeni z tej grupy byli chłopi, mieszczanie i Żydzi, pogardliwie mówiąc, całe to pospólstwo. Honor to sprawa szlachty i wojska. Z tym, że zarówno szlachcic, jak i oficer mógł honor utracić, nabywając wówczas dyshonor, jeżeli inni honorowi ludzie tak ocenili.
Oczywiście, ludzie niehonorowi, czyli całe to pospólstwo nie mogło decydować o honorze. Czy to nabożnisia modląca się codziennie przed ołtarzem, która po wyjściu z kościoła natychmiast okazuje, że diabła ma za skórą, czy też gamoń,  który kłamie w żywe oczy, napuszcza ludzi na siebie, zmienia poglądy w zależności od sytuacji.
Niestety, ci ostatni, i ta pospolita szuja i te nadobnisie, gęby mają pełne honoru.

Rozwiązanie tego problemu jest niesłychanie proste – wystarczy tylko zrozumieć i sobie uświadomić, że to pospolite durnie. Tacy nie wiadomo jak by się nie wypinali, nigdy nie zostaną ludźmi honorowymi. Bo honor wymaga pełnego zrozumienia. Niedostatki durnia na takie zrozumienie nie pozwalają.

Ponadto, po raz trzeci przywoływana zasada – z durniami się nie rozmawia.


.