piątek, 1 maja 2015

Polskie złodziejstwo narodowe



Koniec II Wojny Światowej nie był dobry dla Polski. Śmiem nawet twierdzić, że my tą straszną, okrutną wojnę przegraliśmy na całej linii i z kretesem. Nie przyszedł bowiem po niej okres spokoju, satysfakcji, budowy i radości, jak to zazwyczaj ma miejsce w krajach zwycięskich.
My z tego zwycięstwa nic nie uzyskaliśmy. A nawet wprost przeciwnie.
W kraju zapanowała napływowa dzicz, która tylko rabowała, nadal mordowała Polaków i zaprowadziła terror, nie mniejszy niż za okupacji.
Nikt chyba, kto ma już swoje lata, albo specjalnie interesuje się historią najnowszą, nie zaprzeczy, że powojenne lata w Polsce, tak zwany okres stalinowski, to były czasy straszne.

Natomiast nie za dużo ludzi wie, że ta dzicz ze wschodu, która opanowała nieszczęsną Polskę, oprócz mordowania prawych obywateli, jednocześnie cały czas rabowała i kradła. Gdzie się tylko dało i kiedy to było możliwe. Nieustanne przestępstwo było stylem życia. Od samej góry do dołu.
Więc dlaczego nas teraz dziwią afery i przekręty ferajny Tuska i mafijne platformerskie standardy? To przecież tylko kontynuacja, może jawniejsza i bardziej bezczelna, tego, co już od razu po wojnie zaczęło się. Po prostu są nowi złodzieje, nowa dzicz, jeszcze nie nasycona, bardziej pazerna i spragniona. Komuniści mieli dziesięciolecia na swoje łupieże. A ci dopiero się dorwali, mają za sobą siedem lat i w każdej chwili mogą być odsunięci. To i kradną i kombinują na potęgę.


Kiedyś w osobnym artykule opisałem pewne przypadki przemytu do kraju przez marynarzy dóbr konsumpcyjnych, co było w latach komuny nieodłącznym elementem pracy na morzu. Zapewne jest nadal, bo zawsze tak będzie, że towar tani w jednym zakątku świata, może być niesłychanie drogi w jakimś innym miejscu. A kto, jak kto, jak nie marynarz, ma możliwości bezpiecznego przewiezienia go z jednego końca świata, na drugi.
Jeżeli jakikolwiek pływający znajomy  powie wam, że nigdy w życiu niczego nie przemycił, to mu nie wierzcie. To było po prostu niemożliwe, bo system był tak skonstruowany, w którym żeby wyżyć, trzeba było dorobić na boku.
Osobnym problemem jest kwestia skali. Bo, jak się dobrze zastanowić, kim są w Polsce dzisiejsi milionerzy?
O tym będzie ta opowieść...

Kiedy tylko, jak mówią, komuna runęła, a w Polsce zapanował kapitalizm, to marynarze, którzy z braku polskiej floty, która została rozkradziona, ruszyli pracować u zagranicznych armatorów, i natychmiast przestali cokolwiek przemycać. Po prostu to już nie miało sensu i się nie opłacało. To się tylko opłacało w systemie, jaki w Polsce panował.
Praca za granicą zapewniała godziwy zarobek. Pracę się szanowało i idiotyzmem byłoby ją głupio stracić, za durny przemyt.
Czy to znaczy, że ten, bądź, co bądź, przestępczy proceder upadł? W żadnym wypadku. Na ten temat mogliby coś więcej powiedzieć pracownicy Polskiej Żeglugi Bałtyckiej, którzy do dnia dzisiejszego dostarczają atrakcyjne towary po całkiem nierynkowych, niskich cenach.
Wniosek z tego tylko jeden – przemyt i manipulowanie transferem towarów, to nieodłączny systemowy element polskiej gospodarki.
Tak właśnie robi się najlepsze interesy i tak powstały największe polskie fortuny. O czym mało kto wie, a już najmniej szary polski naród.

*********

Kiedy to się zaczęło? Trochę historii...
Nie uwierzycie, ale to zaistniało tuż po wojnie, w roku 1947. I to w sposób zinstytucjonalizowany, z udziałem najwyższych władz państwa.
Właśnie w tym roku powstała SSF – Specjalna Sekcja Finansowa, wspólne przedsięwzięcie służb wojskowych i cywilnych, oparte głównie na pracownikach pochodzenia żydowskiego.
Wtedy właśnie powstały podstawy przemytu i rozboju na dużą skalę, prowadzone przez państwowe instytucje, głównie przez służby specjalne i placówki dyplomatyczne.

Początek był dosyć prosty. Powstało państwo Izrael. Pośród ponad stu tysięcznej grupy polskich Żydów, którzy przeżyli wojnę i holocaust, czyli ci najprężniejsi i najbogatsi, wielu nagle zechciało opuścić "ojczyznę" i wyjechać do Izraela. A to nie było łatwe.
Trzeba było zdobyć pozwolenia, uzyskać paszport, rozwiązać sprawy majątkowe, itd. Któż lepiej mógł w tym pomóc, jak nie Żydzi u władzy i w aparacie bezpieczeństwa. Tak rozpoczął się handel na wielką skalę. Za złoto, ukryte dolary, biżuterię i akty własności nieruchomości, można było zdobyć upragnioną możliwość wyjazdu.

A dodatkowo, mieliśmy wtedy prawdziwy dziki zachód. Nie mówimy tu o jakimś odległym zachodzie, tylko o ziemiach odzyskanych i o granicznych Niemczech, bo NRD jeszcze nie było. Powstały całe zorganizowane grupy szabrowników, które przeczesywały kraj i rabowały, co się dało, zazwyczaj mienie "bezpańskie", posiadłości ludzi, których wymordowano, Niemców, którzy w panice przed Czerwoną Armią uciekli na zachód, czy przedwojennego ziemiaństwa, które na okres wojny schroniło się na Zachodzie.
Trzeba przyznać, że ówczesne władze państwowe, poprzez wszystkie te MO, czy Korpusy Bezpieczeństwa Publicznego zaciekle ścigały i tępiły szabrowników. Lecz nie w obronie prawa. W żadnym wypadku. Ówczesne władze uznawały, że to właśnie im się to wszystko należy. To mienie pozostawione, te dworki zamknięte na klucz, by czekać na właścicieli i te fabryki, których wojna nie zniszczyła.
Zresztą z tymi fabrykami, kopalniami, czy innymi zakładami było najgorzej. Do tego dostępu nawet nie miała swojska, polska dzicz. Tu przyjeżdżały specjalne komisje ze Związku Radzieckiego, inwentaryzowały całe zakłady, potem rozbierały na kawałki, pozostawiając tylko puste mury i wywoziły do siebie, gdzieś za Ural. Nie było zmiłuj – za słowo protestu kula w łeb.

W Polsce oczywiście, można nawet powiedzieć – a jakże! – powstał półświatek. Częściowo samoistnie, jak to ma miejsce w każdym kraju, jednak w tym wypadku, w przeważającym stopniu utworzony przez służby specjalne. Żeby było weselej, osobno na tym polu działały służby cywilne, ta wieloraka esbecja z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, jak i służby wojskowe, słynna informacja a potem wywiady i kontrwywiady.

Obszarem szczególnego zainteresowania tych służb i całkowicie przez nie zdominowanym był styk z zagranicą. Dosłownie wszystko, co się z tym łączyło, było pod ścisłą opieką i nadzorem aparatu państwowego.
Były więc kompletnie zinfiltrowane i kontrolowane wszystkie tak zwane centrale handlu zagranicznego. Łatwe do rozpoznania, bo ich nazwy zazwyczaj kończyły się na "-ex", np. Drutex, Drzewex, Sznurex, czy Dziwex.
Ścisłą kontrolą byli objęci wszyscy podróżujący po świecie. Polski obywatel nie miał prawa posiadać paszportu na stałe. Gdy chciał wyjechać odbierał go z milicji, a gdy wracał musiał go natychmiast zwrócić.
Marynarze też byli nieustannie kontrolowani. Bez specjalnych pozorów.
W Polskich Liniach Oceanicznych, co znam osobiście, a niewątpliwie też u pozostałych armatorów, szefem kadr załóg pływających był pułkownik SB. On decydował czy marynarz popłynie i gdzie popłynie. Czy do braterskiego Wietnamu, by stać miesiącami w delcie Mekongu, czy do zgniłych Stanów Zjednoczonych na Wielkie Jeziora, by dostarczyć do polskiego Chicago kilogramy suszonych prawdziwków (jak te statki pachniały wówczas!) i worki lisich skór. Byli marynarze równi i ci równiejsi. Oraz oczywiście byle jacy. Wszyscy pod kontrolą służb.

Ale wróćmy do wspomnianego półświatka – aparat państwowy całkowicie kontrolował takie wówczas przestępcze działania: prostytucję, cinkciarstwo, czyli zabroniony handel walutami i złotem, paserstwo i przemyt. To wszystko było jedną, zorganizowaną machiną i jak by mogli, to by utworzyli do tego specjalne ministerstwo. Niestety, obawiali się międzynarodowej opinii, więc w tajemnicy, zajmowały się tym różne takie Departamenty X, Y, Z w ministerstwach spraw wewnętrznych i obrony narodowej.

W tak zwanym międzyczasie naszła mnie taka refleksja – gdzie byśmy byli jako państwo i obywatele, gdyby uralska dzicz, cywilizacji turańskiej,  nie narzuciła nam tej rozbójnickiej, przestępczej kultury? Czy bylibyśmy, jak to się pięknie zapowiadało w II Rzeczpospolitej w gronie pięciu najbogatszych i najszczęśliwszych państw kontynentu? Dumni ze swoich osiągnięć i nie tak zdeprawowani?

Taka krótka anegdotka, powszechnie znana w Trójmieście. Pewien pracownik Stoczni Gdańskiej, miał taką możliwość, więc wynosił codziennie z zakładu pracy jedną cegłę w teczce. Na bramie nigdy się tego nie czepiali.
Po dwudziestu latach wybudował sobie dom. Był szczerze zaskoczony i nie mógł zrozumieć, czego od niego chcą, jak go w końcu milicja dopadła i oskarżyła o kradzież.


Nie myślcie, że w tych wszystkich grabieżach, przemytach i oszustwach, ze strony państwa uczestniczyły tylko służby specjalne. Proceder obejmował całe władze, łącznie z Biurem Politycznym i Komitetem Centralnym PZPR.
Do tego stopnia przywódcy państwa byli namolni, chciwi i zachłanni, że w końcu funkcjonariusze służb postanowili robić rozboje i przekręty na własną rękę, żeby nie dzielić się z partyjnymi hienami.
W międzyczasie wybuchła jeszcze tak zwana afera kurierska, gdzie w poczcie dyplomatycznej przewożono całe skrzynie towarów pochodzących z przestępstwa.
Wtedy to właśnie generałowie i pułkownicy służb postanowili zorganizować akcję Żelazo. Co to takiego to żelazo? Tak sprytnie ukryto nazwę złota, którym zaczęto obracać na dużą skalę. Nawet sobie nie wyobrażacie jaki był obrót złotymi dwódziestodolarówkami. Do tego stopnia, że sprytni żydzi z Antwerpii, zaczęli bić własne, nielegalne monety dla Polaków. Były fałszywe, ale złota miały tyle, ile potrzeba.
Ale "Żelazo" to także napady i rozboje na zachodzie, kradzieże, wymuszenia i nawet napady na banki. Wszystko pod ścisłym nadzorem esbecji i wywiadu. Wsławili tu się szczególnie trzej bracia Janoszowie, którzy pod przykrywką, prowadzili przestępczą działalność w RFN, głównie w Hamburgu.

Apogeum zorganizowanego przez państwo rozboju przypadło na lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte. Różne dziwne rzeczy wychodziły czasami na jaw. A  to sprawy związane ze znanym playboyem, synem premiera Jaroszewicza, czy ze złotym medalistą w pchnięciu kulą Władysławem Komarem. Dziwactwa rodziny I sekretarza Edwarda Gierka. No i ten tajemniczy generał Milewski.

Ja bym mógł zapisać tu długie stronice omawiając setki spraw, jakich różnorakich przestępstw dopuszczał się aparat władzy, w taki sposób, jakby to było coś naturalnego i w żadnym przypadku nieuczciwego.
Społeczeństwo to dobrze widziało i świetnie zdawało sobie sprawę z tych procederów i niestety, jakby idąc za panem ojcem, demoralizowało się coraz bardziej i do uczciwości i prawości miało stosunek co najmniej ambiwalentny.

Historycy będą się długo spierać, kiedy właściwie komuna uznała, że już nie ma szans, dalej nie pociągnie i zaczęła sobie przygotowywać miękkie lądowanie i odpowiednie zabezpieczenie na pomyślną i obfitą przyszłość.
Skłonny jestem założyć, że poważne przygotowania rozpoczęto gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych.
Wtedy też zmontowano "matkę wszystkich afer" – FOZZ – Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego.
Gwoli krótkiego wyjaśnienia dla młodzieży, co to było ten FOZZ?
Otóż towarzysz Gierek, chcąc nadgonić biedne i siermiężne lata Gomułki, zapożyczył państwo na niesamowitą sumę, jak się wówczas wydawało, na około 25 miliardów dolarów.
Tu mała dygresja – to są śmieszne pieniądze dziesięciolecia Gierka, bo taki Donald Tusk, tylko przez pięć lat do 2012 zadłużył Polskę na 65 mld. dolarów.
Jak krwawy Wojciech rozpoczął stanem wojennym czarną dekadę w historii Polski, to pierwsze co zrobił to poinformował cały świat, że wstrzymuje spłatę polskiego długu, aż do odwołania.
Po takim dictum wartość papierów dłużnych Polski spadła gwałtownie, tak, że w pewnym momencie można było wykupić jednego dolara za około trzydzieści centów. Oczywiście Polska oficjalnie nie mogła wykupić swoich długów za jedną trzecią wartości. I od razu komunistyczni machlojkarze, esbecy i agenci zwęszyli świetny biznes. Powysyłali agentów i zaufanych ludzi w różne miejsca świata, na przykład do Australii, tam, stosując różne metody, choćby zmodyfikowaną wersję oscylatora, zaczęli wykupywać z niewielkie sumy polski dług, a następnie prać te pieniądze, na przykład inwestując w prywatną służbę zdrowia (czy to może komuś coś przypomina?). Nikt nie wie na pewno, jakie grube miliardy, nie zaksięgowane, przewinęły się przez Fundusz.
Dzięki śp. Michałowi Falzmannowi ( zmarł nagle w nieco tajemniczych okolicznościach, a jego szef Walerian Pańko wkrótce potem zginął w wypadku samochodowym) dyrektora generalnego FOZZ Grzegorza Żemka wsadzono do więzienia z wyrokiem 9 lat, za defraudację. Żemek nawet przez moment nie puścił pary z gęby, a wielkie sumy polskich pieniędzy zniknęły.
Michał Falzmann, tuż przed śmiercią oświadczył, że afera FOZZ jest tylko drobnym elementem czegoś znacznie większego. Co miał na myśli? Czy ten cały wieloletni proceder służb i aparatu komunistycznego? Tej dziczy, co kradła, mordowała, jak teraz wiemy, nie tylko dla siebie, ale również towarzyszy z KGB i GRU? Czy dlatego musiał przedwcześnie umrzeć?

Minął rok 1989, 1990 i 91. "Upadł komunizm". Tak właśnie przekazano naiwnym Polakom.
Lecz, czy nagle, ci co kradli i grabili od 1945, od końca wojny, skończyli swój przestępczy proceder i stali się poważnymi, szanowanymi obywatelami? Próżne nadzieje...
Co gorsza, wychowali sobie jeszcze cwańszych i pazerniejszych następców.
Gdy padły rozpaczliwe próby uczynienia z Polski normalnego, uczciwego kraju, najpierw przez Jana Olszewskiego, a następnie przez braci Kaczyńskich, do władzy dorwały się najbardziej drapieżne rekiny – Platforma Obywatelska. Do założenia tej amoralnej, nastawionej wyłącznie na łup partii dumnie przyznaje się generał Gromosław Czempiński, oficer wywiadu PRL. Jeżeli to prawda, to PO jest kontynuatorem grabieżczej działalności komuchów i ich służb specjalnych.

Liczba bezczelnych i wielomiliardowych afer w jakie była zamieszana ciągle rządząca Platforma Obywatelska wskazuje, że duch w narodzie nie ginie.
70 lat demoralizacji robi swoje. Złodzieje u władzy już nawet się specjalnie nie kryją.  Ex-minister Sławomir Nowak w sądzie rżnie głupa i chyba autentycznie nie pojmuje swoich oszustw i przekrętów. Wychował się przecież chłopak w kraju, gdzie nawet premier, najbliższy przyjaciel, nie powiedział mu co to jest uczciwość.

Teraz chyba łatwiej zrozumieć, czemu mimo wszystko w narodzie jest takie wielkie przyzwolenie, by rządziła krajem grupa nominalnych i bezkarnych przestępców, oszustów i kombinatorów.
Naród przez te 70 lat grabieży i państwowego złodziejstwa, zatracił poczucie sprawiedliwości, uczciwości i prawości.

Kto potępia nieustannych złodziei u władzy? Nieliczni...


Ps. W zeszłym tygodniu, prawie po 25 latach fundusz FOZZ został oficjalnie zamknięty. Szacuje się, że służby ukradły Polsce około 5 miliardów dolarów. Mają się na czym paść przez długie lata....


.

1 komentarz:

  1. Dziwi mnie brak komentarzy, mam nadzieję, że jest to milcząca zgoda odwiedzających pańskiego bloga, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń