Koniec II Wojny Światowej nie był dobry dla Polski. Śmiem nawet
twierdzić, że my tą straszną, okrutną wojnę przegraliśmy na całej linii i
z kretesem. Nie przyszedł bowiem po niej okres spokoju, satysfakcji,
budowy i radości, jak to zazwyczaj ma miejsce w krajach zwycięskich.
My z tego zwycięstwa nic nie uzyskaliśmy. A nawet wprost przeciwnie.
W kraju zapanowała napływowa dzicz, która tylko rabowała, nadal
mordowała Polaków i zaprowadziła terror, nie mniejszy niż za okupacji.
Nikt chyba, kto ma już swoje lata, albo specjalnie interesuje się
historią najnowszą, nie zaprzeczy, że powojenne lata w Polsce, tak zwany
okres stalinowski, to były czasy straszne.
Natomiast nie za dużo ludzi wie, że ta dzicz ze wschodu, która opanowała
nieszczęsną Polskę, oprócz mordowania prawych obywateli, jednocześnie
cały czas rabowała i kradła. Gdzie się tylko dało i kiedy to było
możliwe. Nieustanne przestępstwo było stylem życia. Od samej góry do
dołu.
Więc dlaczego nas teraz dziwią afery i przekręty ferajny Tuska i mafijne
platformerskie standardy? To przecież tylko kontynuacja, może
jawniejsza i bardziej bezczelna, tego, co już od razu po wojnie zaczęło
się. Po prostu są nowi złodzieje, nowa dzicz, jeszcze nie nasycona,
bardziej pazerna i spragniona. Komuniści mieli dziesięciolecia na swoje
łupieże. A ci dopiero się dorwali, mają za sobą siedem lat i w każdej
chwili mogą być odsunięci. To i kradną i kombinują na potęgę.
Kiedyś w osobnym artykule opisałem pewne przypadki przemytu do kraju
przez marynarzy dóbr konsumpcyjnych, co było w latach komuny
nieodłącznym elementem pracy na morzu. Zapewne jest nadal, bo zawsze tak
będzie, że towar tani w jednym zakątku świata, może być niesłychanie
drogi w jakimś innym miejscu. A kto, jak kto, jak nie marynarz, ma
możliwości bezpiecznego przewiezienia go z jednego końca świata, na
drugi.
Jeżeli jakikolwiek pływający znajomy powie wam, że nigdy w życiu
niczego nie przemycił, to mu nie wierzcie. To było po prostu niemożliwe,
bo system był tak skonstruowany, w którym żeby wyżyć, trzeba było
dorobić na boku.
Osobnym problemem jest kwestia skali. Bo, jak się dobrze zastanowić, kim są w Polsce dzisiejsi milionerzy?
O tym będzie ta opowieść...
Kiedy tylko, jak mówią, komuna runęła, a w Polsce zapanował kapitalizm,
to marynarze, którzy z braku polskiej floty, która została rozkradziona,
ruszyli pracować u zagranicznych armatorów, i natychmiast przestali
cokolwiek przemycać. Po prostu to już nie miało sensu i się nie
opłacało. To się tylko opłacało w systemie, jaki w Polsce panował.
Praca za granicą zapewniała godziwy zarobek. Pracę się szanowało i idiotyzmem byłoby ją głupio stracić, za durny przemyt.
Czy to znaczy, że ten, bądź, co bądź, przestępczy proceder upadł? W
żadnym wypadku. Na ten temat mogliby coś więcej powiedzieć pracownicy
Polskiej Żeglugi Bałtyckiej, którzy do dnia dzisiejszego dostarczają
atrakcyjne towary po całkiem nierynkowych, niskich cenach.
Wniosek z tego tylko jeden – przemyt i manipulowanie transferem towarów, to nieodłączny systemowy element polskiej gospodarki.
Tak właśnie robi się najlepsze interesy i tak powstały największe
polskie fortuny. O czym mało kto wie, a już najmniej szary polski naród.
*********
Kiedy to się zaczęło? Trochę historii...
Nie uwierzycie, ale to zaistniało tuż po wojnie, w roku 1947. I to w
sposób zinstytucjonalizowany, z udziałem najwyższych władz państwa.
Właśnie w tym roku powstała SSF – Specjalna Sekcja Finansowa, wspólne
przedsięwzięcie służb wojskowych i cywilnych, oparte głównie na
pracownikach pochodzenia żydowskiego.
Wtedy właśnie powstały podstawy przemytu i rozboju na dużą skalę,
prowadzone przez państwowe instytucje, głównie przez służby specjalne i
placówki dyplomatyczne.
Początek był dosyć prosty. Powstało państwo Izrael. Pośród ponad stu
tysięcznej grupy polskich Żydów, którzy przeżyli wojnę i holocaust,
czyli ci najprężniejsi i najbogatsi, wielu nagle zechciało opuścić
"ojczyznę" i wyjechać do Izraela. A to nie było łatwe.
Trzeba było zdobyć pozwolenia, uzyskać paszport, rozwiązać sprawy
majątkowe, itd. Któż lepiej mógł w tym pomóc, jak nie Żydzi u władzy i w
aparacie bezpieczeństwa. Tak rozpoczął się handel na wielką skalę. Za
złoto, ukryte dolary, biżuterię i akty własności nieruchomości, można
było zdobyć upragnioną możliwość wyjazdu.
A dodatkowo, mieliśmy wtedy prawdziwy dziki zachód. Nie mówimy tu o
jakimś odległym zachodzie, tylko o ziemiach odzyskanych i o granicznych
Niemczech, bo NRD jeszcze nie było. Powstały całe zorganizowane grupy
szabrowników, które przeczesywały kraj i rabowały, co się dało,
zazwyczaj mienie "bezpańskie", posiadłości ludzi, których wymordowano,
Niemców, którzy w panice przed Czerwoną Armią uciekli na zachód, czy
przedwojennego ziemiaństwa, które na okres wojny schroniło się na
Zachodzie.
Trzeba przyznać, że ówczesne władze państwowe, poprzez wszystkie te MO,
czy Korpusy Bezpieczeństwa Publicznego zaciekle ścigały i tępiły
szabrowników. Lecz nie w obronie prawa. W żadnym wypadku. Ówczesne
władze uznawały, że to właśnie im się to wszystko należy. To mienie
pozostawione, te dworki zamknięte na klucz, by czekać na właścicieli i
te fabryki, których wojna nie zniszczyła.
Zresztą z tymi fabrykami, kopalniami, czy innymi zakładami było
najgorzej. Do tego dostępu nawet nie miała swojska, polska dzicz. Tu
przyjeżdżały specjalne komisje ze Związku Radzieckiego, inwentaryzowały
całe zakłady, potem rozbierały na kawałki, pozostawiając tylko puste
mury i wywoziły do siebie, gdzieś za Ural. Nie było zmiłuj – za słowo
protestu kula w łeb.
W Polsce oczywiście, można nawet powiedzieć – a jakże! – powstał
półświatek. Częściowo samoistnie, jak to ma miejsce w każdym kraju,
jednak w tym wypadku, w przeważającym stopniu utworzony przez służby
specjalne. Żeby było weselej, osobno na tym polu działały służby
cywilne, ta wieloraka esbecja z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego,
jak i służby wojskowe, słynna informacja a potem wywiady i
kontrwywiady.
Obszarem szczególnego zainteresowania tych służb i całkowicie przez nie
zdominowanym był styk z zagranicą. Dosłownie wszystko, co się z tym
łączyło, było pod ścisłą opieką i nadzorem aparatu państwowego.
Były więc kompletnie zinfiltrowane i kontrolowane wszystkie tak zwane
centrale handlu zagranicznego. Łatwe do rozpoznania, bo ich nazwy
zazwyczaj kończyły się na "-ex", np. Drutex, Drzewex, Sznurex, czy
Dziwex.
Ścisłą kontrolą byli objęci wszyscy podróżujący po świecie. Polski
obywatel nie miał prawa posiadać paszportu na stałe. Gdy chciał wyjechać
odbierał go z milicji, a gdy wracał musiał go natychmiast zwrócić.
Marynarze też byli nieustannie kontrolowani. Bez specjalnych pozorów.
W Polskich Liniach Oceanicznych, co znam osobiście, a niewątpliwie też u
pozostałych armatorów, szefem kadr załóg pływających był pułkownik SB.
On decydował czy marynarz popłynie i gdzie popłynie. Czy do braterskiego
Wietnamu, by stać miesiącami w delcie Mekongu, czy do zgniłych Stanów
Zjednoczonych na Wielkie Jeziora, by dostarczyć do polskiego Chicago
kilogramy suszonych prawdziwków (jak te statki pachniały wówczas!) i
worki lisich skór. Byli marynarze równi i ci równiejsi. Oraz oczywiście
byle jacy. Wszyscy pod kontrolą służb.
Ale wróćmy do wspomnianego półświatka – aparat państwowy całkowicie
kontrolował takie wówczas przestępcze działania: prostytucję,
cinkciarstwo, czyli zabroniony handel walutami i złotem, paserstwo i
przemyt. To wszystko było jedną, zorganizowaną machiną i jak by mogli,
to by utworzyli do tego specjalne ministerstwo. Niestety, obawiali się
międzynarodowej opinii, więc w tajemnicy, zajmowały się tym różne takie
Departamenty X, Y, Z w ministerstwach spraw wewnętrznych i obrony
narodowej.
W tak zwanym międzyczasie naszła mnie taka refleksja – gdzie byśmy byli
jako państwo i obywatele, gdyby uralska dzicz, cywilizacji turańskiej,
nie narzuciła nam tej rozbójnickiej, przestępczej kultury? Czy
bylibyśmy, jak to się pięknie zapowiadało w II Rzeczpospolitej w gronie
pięciu najbogatszych i najszczęśliwszych państw kontynentu? Dumni ze
swoich osiągnięć i nie tak zdeprawowani?
Taka krótka anegdotka, powszechnie znana w Trójmieście. Pewien pracownik
Stoczni Gdańskiej, miał taką możliwość, więc wynosił codziennie z
zakładu pracy jedną cegłę w teczce. Na bramie nigdy się tego nie
czepiali.
Po dwudziestu latach wybudował sobie dom. Był szczerze zaskoczony i nie
mógł zrozumieć, czego od niego chcą, jak go w końcu milicja dopadła i
oskarżyła o kradzież.
Nie myślcie, że w tych wszystkich grabieżach, przemytach i oszustwach,
ze strony państwa uczestniczyły tylko służby specjalne. Proceder
obejmował całe władze, łącznie z Biurem Politycznym i Komitetem
Centralnym PZPR.
Do tego stopnia przywódcy państwa byli namolni, chciwi i zachłanni, że w
końcu funkcjonariusze służb postanowili robić rozboje i przekręty na
własną rękę, żeby nie dzielić się z partyjnymi hienami.
W międzyczasie wybuchła jeszcze tak zwana afera kurierska, gdzie w
poczcie dyplomatycznej przewożono całe skrzynie towarów pochodzących z
przestępstwa.
Wtedy to właśnie generałowie i pułkownicy służb postanowili zorganizować
akcję Żelazo. Co to takiego to żelazo? Tak sprytnie ukryto nazwę złota,
którym zaczęto obracać na dużą skalę. Nawet sobie nie wyobrażacie jaki
był obrót złotymi dwódziestodolarówkami. Do tego stopnia, że sprytni
żydzi z Antwerpii, zaczęli bić własne, nielegalne monety dla Polaków.
Były fałszywe, ale złota miały tyle, ile potrzeba.
Ale "Żelazo" to także napady i rozboje na zachodzie, kradzieże,
wymuszenia i nawet napady na banki. Wszystko pod ścisłym nadzorem
esbecji i wywiadu. Wsławili tu się szczególnie trzej bracia Janoszowie,
którzy pod przykrywką, prowadzili przestępczą działalność w RFN, głównie
w Hamburgu.
Apogeum zorganizowanego przez państwo rozboju przypadło na lata
siedemdziesiąte i osiemdziesiąte. Różne dziwne rzeczy wychodziły czasami
na jaw. A to sprawy związane ze znanym playboyem, synem premiera
Jaroszewicza, czy ze złotym medalistą w pchnięciu kulą Władysławem
Komarem. Dziwactwa rodziny I sekretarza Edwarda Gierka. No i ten
tajemniczy generał Milewski.
Ja bym mógł zapisać tu długie stronice omawiając setki spraw, jakich
różnorakich przestępstw dopuszczał się aparat władzy, w taki sposób,
jakby to było coś naturalnego i w żadnym przypadku nieuczciwego.
Społeczeństwo to dobrze widziało i świetnie zdawało sobie sprawę z tych
procederów i niestety, jakby idąc za panem ojcem, demoralizowało się
coraz bardziej i do uczciwości i prawości miało stosunek co najmniej
ambiwalentny.
Historycy będą się długo spierać, kiedy właściwie komuna uznała, że już
nie ma szans, dalej nie pociągnie i zaczęła sobie przygotowywać miękkie
lądowanie i odpowiednie zabezpieczenie na pomyślną i obfitą przyszłość.
Skłonny jestem założyć, że poważne przygotowania rozpoczęto gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych.
Wtedy też zmontowano "matkę wszystkich afer" – FOZZ – Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego.
Gwoli krótkiego wyjaśnienia dla młodzieży, co to było ten FOZZ?
Otóż towarzysz Gierek, chcąc nadgonić biedne i siermiężne lata Gomułki,
zapożyczył państwo na niesamowitą sumę, jak się wówczas wydawało, na
około 25 miliardów dolarów.
Tu mała dygresja – to są śmieszne pieniądze dziesięciolecia Gierka, bo
taki Donald Tusk, tylko przez pięć lat do 2012 zadłużył Polskę na 65
mld. dolarów.
Jak krwawy Wojciech rozpoczął stanem wojennym czarną dekadę w historii
Polski, to pierwsze co zrobił to poinformował cały świat, że wstrzymuje
spłatę polskiego długu, aż do odwołania.
Po takim dictum wartość papierów dłużnych Polski spadła gwałtownie, tak,
że w pewnym momencie można było wykupić jednego dolara za około
trzydzieści centów. Oczywiście Polska oficjalnie nie mogła wykupić
swoich długów za jedną trzecią wartości. I od razu komunistyczni
machlojkarze, esbecy i agenci zwęszyli świetny biznes. Powysyłali
agentów i zaufanych ludzi w różne miejsca świata, na przykład do
Australii, tam, stosując różne metody, choćby zmodyfikowaną wersję
oscylatora, zaczęli wykupywać z niewielkie sumy polski dług, a następnie
prać te pieniądze, na przykład inwestując w prywatną służbę zdrowia
(czy to może komuś coś przypomina?). Nikt nie wie na pewno, jakie grube
miliardy, nie zaksięgowane, przewinęły się przez Fundusz.
Dzięki śp. Michałowi Falzmannowi ( zmarł nagle w nieco tajemniczych
okolicznościach, a jego szef Walerian Pańko wkrótce potem zginął w
wypadku samochodowym) dyrektora generalnego FOZZ Grzegorza Żemka
wsadzono do więzienia z wyrokiem 9 lat, za defraudację. Żemek nawet
przez moment nie puścił pary z gęby, a wielkie sumy polskich pieniędzy
zniknęły.
Michał Falzmann, tuż przed śmiercią oświadczył, że afera FOZZ jest tylko
drobnym elementem czegoś znacznie większego. Co miał na myśli? Czy ten
cały wieloletni proceder służb i aparatu komunistycznego? Tej dziczy, co
kradła, mordowała, jak teraz wiemy, nie tylko dla siebie, ale również
towarzyszy z KGB i GRU? Czy dlatego musiał przedwcześnie umrzeć?
Minął rok 1989, 1990 i 91. "Upadł komunizm". Tak właśnie przekazano naiwnym Polakom.
Lecz, czy nagle, ci co kradli i grabili od 1945, od końca wojny,
skończyli swój przestępczy proceder i stali się poważnymi, szanowanymi
obywatelami? Próżne nadzieje...
Co gorsza, wychowali sobie jeszcze cwańszych i pazerniejszych następców.
Gdy padły rozpaczliwe próby uczynienia z Polski normalnego, uczciwego
kraju, najpierw przez Jana Olszewskiego, a następnie przez braci
Kaczyńskich, do władzy dorwały się najbardziej drapieżne rekiny –
Platforma Obywatelska. Do założenia tej amoralnej, nastawionej wyłącznie
na łup partii dumnie przyznaje się generał Gromosław Czempiński, oficer
wywiadu PRL. Jeżeli to prawda, to PO jest kontynuatorem grabieżczej
działalności komuchów i ich służb specjalnych.
Liczba bezczelnych i wielomiliardowych afer w jakie była zamieszana
ciągle rządząca Platforma Obywatelska wskazuje, że duch w narodzie nie
ginie.
70 lat demoralizacji robi swoje. Złodzieje u władzy już nawet się
specjalnie nie kryją. Ex-minister Sławomir Nowak w sądzie rżnie głupa i
chyba autentycznie nie pojmuje swoich oszustw i przekrętów. Wychował
się przecież chłopak w kraju, gdzie nawet premier, najbliższy
przyjaciel, nie powiedział mu co to jest uczciwość.
Teraz chyba łatwiej zrozumieć, czemu mimo wszystko w narodzie jest takie
wielkie przyzwolenie, by rządziła krajem grupa nominalnych i bezkarnych
przestępców, oszustów i kombinatorów.
Naród przez te 70 lat grabieży i państwowego złodziejstwa, zatracił poczucie sprawiedliwości, uczciwości i prawości.
Kto potępia nieustannych złodziei u władzy? Nieliczni...
Ps. W zeszłym tygodniu, prawie po 25 latach fundusz FOZZ został
oficjalnie zamknięty. Szacuje się, że służby ukradły Polsce około 5
miliardów dolarów. Mają się na czym paść przez długie lata....
.