Żołnierz wyklęty, który przeżył
Żołnierz wyklęty, który przeżył.... Szczęściarz? Ależ gdzież
tam! To bardzo podejrzana osoba. Szczególnie teraz i szczególnie na
prawicy. Bohater? W żadnym wypadku! Żołnierz wyklęty nazywany jest
przecież inaczej żołnierzem niezłomnym. Więc nie miał żadnego prawa
przeżyć. Musiał zginąć z bronią w ręku, jak ogniomistrz Kaleń, albo
zostać bestialsko zamordowany przez krwawą, ,żydo-komunistyczną
bezpiekę. W ostateczności, ale jest to już nieco wątpliwe, mógł się
przez zieloną granicę przedostać na zachód i tam dawać dowód prawdy i
tragedii. No dobrze... czy jesteśmy przekonani o tym, że wszyscy
żołnierze wyklęci polegli i nie ostał się ani jeden, którzy po wojnie i
krwawym stalinizmie przeżyli, postanowili się przystosować i jakoś sobie
znaleźć godne i zasłużone miejsce w tym całym komunistycznym badziewiu?
Pewien jestem, że takich było tysiące, którzy spokojnie przeżyli swój
czas, umierając w spokoju, z godnością i z poczuciem dobrze przeżytego
życia. I po 1989 roku nie wyskakiwali ze swoim bohaterstwem, które
najprawdopodobniej nazwany by zostało bohaterszczyzną. Niedawna głośna
sprawa profesora Witolda Kieżuna pokazała dobitnie, jak ciężko jest być
niezłomnym bohaterem. To nieważne, że byłeś dzielnym, wspaniałym
powstańcem. Przykładem i bohaterem, o którym powinno być we wszystkich
podręcznikach. Niestety... nie poległeś. Nie torturowali ciebie i
zamęczyli na śmierć komunistyczni oprawcy. Przeżyłeś, lecz co najgorsze,
robiłeś wszystko, żeby sobie i rodzinie to życie ułożyć i ci się udało.
Nie zdechłeś w biedzie i zapomnieniu. Bo wtedy nie byłoby najmniejszych
wątpliwości. A tak to trzeba się teraz zmagać z ludzką podłością,
rzeszą zawistników i bandą zidiociałych, albo tylko niedorozwiniętych
"patryotów", co to całkiem niedawno uciekali do piwnicy, jak tylko ZOMO
pokazało się na ulicach. Oraz tych – agentów wpływu, którzy pracują
nieustannie i pełną mocą, by Polakom mącić w głowach, relatywizować i
pozbawiać punktów oparcia i powodów do dumy. Tłuszczy niewolników to
niepotrzebne, by mieli swoich bohaterów. Wszystko jest przecież
podejrzane i względne. Świetny krakowski bloger, doktor Krzysztof
Pasierbiewicz, napisał krótką notkę o tragicznym dzieciństwie i utracie
swojego ojca, bestialsko zamordowanego przez komunistyczną bezpiekę.
Czego się doczekał? Podłych komentarzy wykpiwających jego tekst, czyli
jego traumę i tragiczne wspomnienia. To już doprawdy zbydlęcenie.
Szczególnie, że jednym z wykpiwających jest były komunistyczny
aparatczyk z profesorskim tytułem. Dlaczego ciągle w moim kraju jest
tyle obrzydliwości? Dlaczego raz na zawsze nie można obić tych
czerwonych komunistycznych pysków, tak by się w końcu zamknęli i poznali
swoje prawdziwe miejsce? Niestety, to oni często właśnie nadal
kształtują opinię w kraju. Mącą i jątrzą. +++++++ Wobec powyższego,
długo zastanawiałem się, czy nadszedł już odpowiedni moment, żeby
przywołać osobiste doświadczenia dotyczące moich kontaktów z byłymi
żołnierzami wyklętymi. Poznałem ich kilku dobrze, a jednego bardzo
dobrze. Tak, po wielu, wielu latach wspomniał o nim króciutko jego
przyjaciel: Leon Birn, przyjaciel[...], który studiował razem z [...]
medycynę, wcześniej, ramię w ramię, walczył z nim w czasach II wojny
światowej (link is external) w oddziałach Armii Krajowej (link is
external) na Ziemi Wileńskiej pod dowództwem słynnego generała
Aleksandra Krzyżanowskiego "Wilka" [X], wspomina [...] jako niezwykle
dzielnego, pracowitego i lojalnego człowieka.[1] Ja znałem go krócej, bo
od listopada 1950 roku. Aż do jego śmierci w 1987. Tak mało mu
zabrakło, żeby w końcu zobaczyć Polskę nie komunistyczną i zakończyć
swoją konspirację. Zmarł bardzo szybko, po gwałtownej, wyniszczającej
chorobie. Gdy on się o niej dowiedział i jako fachowiec zrozumiał
konsekwencje, ja byłem na promie między walczącym Libanem i Cyprem.
Wezwał mnie do siebie. Nie nie... żadną tam depeszą, czy telefonem. To
byłoby zaprzeczeniem jego dumy i życia, jakie sobie stworzył. On po
prostu mi się przyśnił, tak realistycznie i emocjonalnie, że natychmiast
zadzwoniłem do żony, która potwierdziła, fakt nieuleczalnej choroby.
Ktoś może się roześmiać, albo nawet popukać w czoło, ale tak na prawdę
było. Jak wielkie musiało być natężenie jego miłości i bólu, że Bóg się
ulitował i zesłał mi sygnał w okropnym śnie? Na dwa tygodnie przed swoją
śmiercią, poprosił mnie, żebym go zawiózł do lasu. Wziąłem go ze
szpitala na Smoluchowskiego, gdzie jego koledzy, choć bardzo się
starali, nie mogli już mu pomóc, pomogłem mu się ubrać i zaniosłem na
rękach do samochodu, bo już sam nie miał tyle sił. Pojechaliśmy do
pobliskich Lasów Oliwskich, tak głęboko ile się dało. Wysiadł i powoli
chodził między drzewami, dotykając ich i rozpamiętując. Partyzant na
zawsze. Zmarł mając zaledwie 63 lata. Ciężkie przeżycia i los w końcu go
dopadły... To, że ojciec mój, Tomasz Kamiński, jak wszyscy mówią i ja
też, dobry lekarz, był żołnierzem wyklętym, dowiedziałem się dopiero po
jego śmierci. Czegoś tam się domyślałem, coś podsłuchiwałem, jak się
spotykał z tajemniczymi ludźmi, lecz nic na pewno nie wiedziałem. Nawet
nie wiem, czy moja mama wszystko dokładnie wiedziała. Tata urodził się w
1924 roku w Grodnie. Gdy zaczęła się II Wojna Światowa miał zaledwie
piętnaście lat. Lecz, gdy się kończyła był już dwudziestojedno letnim
młodzieńcem. Udało mu się wyrwać z wileńskiego kotła. W jakiś sposób nie
dał się nabrać na sowieckie kłamstwa i zrobił to, co mu rozum
podpowiadał – zniknął. Był człowiekiem wybitnie inteligentnym. Tułał się
po Polsce i zacierał ślady. W jednej takiej samochodowej podróży po
Polsce, pod koniec lat sześćdziesiątych, tylko ja i tata, teraz już
pojąłem dlaczego, odwiedzaliśmy miejsca, gdzie on po wojnie
zamieszkiwał. Pamiętam szczególnie Jelenią Górę i Lublin (tam też
rozpoczął studia medyczne, lecz z jakichś ważnych przyczyn przeniósł się
do Gdańska, na drugi koniec Polski). W Lublinie zaprowadził mnie na
Zamek i opowiedział, jaka straszna katownia tam była jeszcze z a cara i
aż do nadejścia i władzy komuny [XX]. Dzisiaj poważnie się zastanawiam,
czy on przypadkiem też po wojnie nie trafił do tych kazamatów, jakoś się
wydostał, może uciekł i zaszył się w bałaganie, jaki panował w
poniemieckim Trójmieście, gdzie wszystkie ręce były potrzebne. Przemawia
też za tym jeden fakt. Tata mój, już wówczas dziadek, był do szaleństwa
zakochany w swojej jedynej wnuczce. Tuż po śmierci dziadka, mała,
zaledwie pięcioletnia córeczka zapytała mnie raz: - Tatusiu, czy my się
tak na prawdę nazywamy, bo dziadek mi opowiadał, że mamy inne nazwisko?
Teraz, gdy o tym myślę, już niczego nie jestem pewien. Jak przeżył mój
ojciec te potworne łapanki i polowania na Żołnierzy Wyklętych? Jak mu
się udało? To proste, jako mądry człowiek, skutecznie pozacierał za sobą
ślady (no...prawie) i rozpoczął życie w całkowitej konspiracji.
Kontynuował nadal, czego się nauczył w czasach okupacji i partyzantki.
Tak widocznie zdecydował. Że jest na terytorium wroga, że nie ma szans
na wyzwolenie, że trzeba przetrwać i starać się wieść uczciwe i
prawdziwe życie. Do tego, by było bezpiecznie, by nie narażać siebie i
swojej malutkiej rodziny, całe swe burzliwe życie do czasów gdańskich,
trzymał w ścisłej tajemnicy. Nie wiedzieliśmy dosłownie nic, jakby się
dopiero urodził w Gdańskiej Akademii Medycznej i wziął ślub z mamą w
kościółku na Mickiewicza we Wrzeszczu. Jedyne, na co sobie pozwalał, to
opowieść, że cała jego rodzina została wyrżnięta po napaści 17 września
1939 w Grodnie. Nie miał więc już nikogo. Teraz wiem, że dosyć wcześnie
został sierotą. Rodzice jego, czyli moi dziadkowie zginęli w tragicznym
wypadku. Wychowywał go stryj – sławny pilot i as przestworzy, również
postać niezwykle tragiczna, odpowiednia na zupełnie odrębną opowieść.
[XXX] A kto jeszcze tam był z rodziny ojca, tego się już nigdy nie
dowiem. Tym bardziej, że to dzisiaj Białoruś i przekonałem się, że są
oni bardzo niechętni w pomocy w odnajdywaniu polskich rodzin i każą
sobie za to słono płacić (urząd w Grodnie, za same rozpoczęcie
poszukiwań w aktach notarialnych, bez gwarancji sukcesu, zażyczył sobie
200 euro na rękę). Tak więc zapłatą za bezpieczeństwo i względny
dobrobyt rodziny było ścisłe zablokowanie mojej proweniencji ze strony
ojca. Niewątpliwie cierpiał z tego powodu, jednakże był człowiekiem
twardym i bardzo zdyscyplinowanym. Czasami tylko jakieś zagubione
zdjęcie w przedwojennym oficerskim mundurze wysokiej rangi i z orderami,
schowane w książce, wywoływało pewne zaciekawienie, choć jako mały
chłopak, przekonany byłem, że to mój tata. Pełna izolacja informacyjna,
konspiracja aż do śmierci. Niemalże sycylijska omerta... Czy taki
właśnie był los wielu Żołnierzy Wyklętych, którzy zdecydowali się
przeżyć normalne życie? Dla mnie najtragiczniejsze jest to, że paskudna
choroba, podstępny rak, zabrał ojca na dwa lata przed tym, kiedy
komunizm runął. Przynajmniej formalnie. Jakżeż by on był szczęśliwy! I
mógłby już zakończyć swoją konspirację. A ja dowiedziałbym się zapewne
wielu wspaniałych rzeczy. Pewnie więcej, co wiedzą, też już wymierający
jego koledzy z wileńskich lasów, towarzysze broni i niedoli. Niedobitki
Żołnierzy Wyklętych, którzy jeszcze przeżyli, a którymi nikt się nie
interesuje. Nawet prawicowy patriotyzm. Bo dla nich oni powinni
bohatersko zginąć. . [1]
http://gdynia.naszemiasto.pl/artykul/tablica-pamiatkowa-dla-tomasza-kaminskiego-w-gdyni-orlowie,631326,art,t,id,tm.html
(link is external) [X]
http://pl.wikipedia.org/wiki/Aleksander_Krzy%C5%BCanowski (link is
external) [XX] http://pl.wikipedia.org/wiki/Zamek_w_Lublinie (link is
external) [XXX] Jerzy Pawlak - "11 pułk Myśliwski, Lida 1925 – 1928",
Warszawa 2012 .
Źródło: http://niepoprawni.pl/blog/jazgdyni/zolnierz-wyklety-ktory-przezyl#comment-1467335
© Niepoprawni.pl | Dziękujemy! :) <- Bądź uczciwy, nie kasuj informacji o źródle - blogerzy piszą za darmo, szanuj ich pracę.
© Niepoprawni.pl | Dziękujemy! :) <- Bądź uczciwy, nie kasuj informacji o źródle - blogerzy piszą za darmo, szanuj ich pracę.
Już byś przestał kłamać na temat tego swojego tatuńcia.
OdpowiedzUsuńSam nie wiesz jak nazywali się twoi przodkowie bo "Kamiński" to przybrane dla niepoznaki nazwisko mające niejako świadczyć o polskim pochodzeniu.
Mam propozycję - napisz sobie najpierw na kartce życiorys, który chcesz kolportować w sieci, powieś sobie nad komputerem i wtedy może nie będziesz robił takich byków, z których śmieje się cała blogosfera.