sobota, 28 lutego 2015
Witam w klubie. Wyglada na to, ze mamy tego samego "sympatyka". Jakis czas temu "obibok" zacząl wpisywac bardzo zyczliwe i wyjatkowo dlugie komentarze pod moimi tekstami. To przerodzilo sie z czasem w korespondencje emailową. Rowniez niezwykle zyczliwą do tego stopnia, ze niekonczące sie pochwaly dzialaczy WZZow powodowaly u nas spore zażenowanie. Z czasem w polaczeniu z innymi oznakami spowodowalo to uczucie niepewnosci co do intencji "obiboka". Po rozmowie z WZZowskimi przyjaciolmi zdecydowalem sie na ograniczenie czestotliwosci kontaktow. Wkrotce nasz niepokoj znalazl potwierdzenie w dzialaniu "obiboka". Umiescil on na swym blogu tekst, w ktorym pod przykrywka niezgodnosci z moim pogladem przypuscil atak na dzialaczy WZZow. Dostalo sie nie tylko mnie, ale tez Joannie Gwiezdzie, Annie Walentynowicz i paru innym. Nawet Rozplochowskiemu, ktory z WZZtami nie mial nic wspolnego. Byl to najlepszy przyklad najgorszego paszkwilu jaki mozna sobie wyobrazic. Po kilku latach niezliczonych pochwal okazalem sie "lokajem Borusewicza", a moi przyjaciele "zdrajcami i zaprzancami". Jestem juz od dawna uodporniony na takie rzeczy wiec skonczylo by sie na usmiechu politowania gdyby nie atak "obiboka" na Anne Walentynowicz. Napisal o niej, ze "ma zszargany wczesniejszy zyciorys" i "NALEZALA DO SITWY HERSZTA O KRYPTONIMIE TW. BOLEK"(!)
"Panie Januszu
czwartek, 26 lutego 2015
Żołnierz wyklęty, który przeżył
Żołnierz wyklęty, który przeżył.... Szczęściarz? Ależ gdzież
tam! To bardzo podejrzana osoba. Szczególnie teraz i szczególnie na
prawicy. Bohater? W żadnym wypadku! Żołnierz wyklęty nazywany jest
przecież inaczej żołnierzem niezłomnym. Więc nie miał żadnego prawa
przeżyć. Musiał zginąć z bronią w ręku, jak ogniomistrz Kaleń, albo
zostać bestialsko zamordowany przez krwawą, ,żydo-komunistyczną
bezpiekę. W ostateczności, ale jest to już nieco wątpliwe, mógł się
przez zieloną granicę przedostać na zachód i tam dawać dowód prawdy i
tragedii. No dobrze... czy jesteśmy przekonani o tym, że wszyscy
żołnierze wyklęci polegli i nie ostał się ani jeden, którzy po wojnie i
krwawym stalinizmie przeżyli, postanowili się przystosować i jakoś sobie
znaleźć godne i zasłużone miejsce w tym całym komunistycznym badziewiu?
Pewien jestem, że takich było tysiące, którzy spokojnie przeżyli swój
czas, umierając w spokoju, z godnością i z poczuciem dobrze przeżytego
życia. I po 1989 roku nie wyskakiwali ze swoim bohaterstwem, które
najprawdopodobniej nazwany by zostało bohaterszczyzną. Niedawna głośna
sprawa profesora Witolda Kieżuna pokazała dobitnie, jak ciężko jest być
niezłomnym bohaterem. To nieważne, że byłeś dzielnym, wspaniałym
powstańcem. Przykładem i bohaterem, o którym powinno być we wszystkich
podręcznikach. Niestety... nie poległeś. Nie torturowali ciebie i
zamęczyli na śmierć komunistyczni oprawcy. Przeżyłeś, lecz co najgorsze,
robiłeś wszystko, żeby sobie i rodzinie to życie ułożyć i ci się udało.
Nie zdechłeś w biedzie i zapomnieniu. Bo wtedy nie byłoby najmniejszych
wątpliwości. A tak to trzeba się teraz zmagać z ludzką podłością,
rzeszą zawistników i bandą zidiociałych, albo tylko niedorozwiniętych
"patryotów", co to całkiem niedawno uciekali do piwnicy, jak tylko ZOMO
pokazało się na ulicach. Oraz tych – agentów wpływu, którzy pracują
nieustannie i pełną mocą, by Polakom mącić w głowach, relatywizować i
pozbawiać punktów oparcia i powodów do dumy. Tłuszczy niewolników to
niepotrzebne, by mieli swoich bohaterów. Wszystko jest przecież
podejrzane i względne. Świetny krakowski bloger, doktor Krzysztof
Pasierbiewicz, napisał krótką notkę o tragicznym dzieciństwie i utracie
swojego ojca, bestialsko zamordowanego przez komunistyczną bezpiekę.
Czego się doczekał? Podłych komentarzy wykpiwających jego tekst, czyli
jego traumę i tragiczne wspomnienia. To już doprawdy zbydlęcenie.
Szczególnie, że jednym z wykpiwających jest były komunistyczny
aparatczyk z profesorskim tytułem. Dlaczego ciągle w moim kraju jest
tyle obrzydliwości? Dlaczego raz na zawsze nie można obić tych
czerwonych komunistycznych pysków, tak by się w końcu zamknęli i poznali
swoje prawdziwe miejsce? Niestety, to oni często właśnie nadal
kształtują opinię w kraju. Mącą i jątrzą. +++++++ Wobec powyższego,
długo zastanawiałem się, czy nadszedł już odpowiedni moment, żeby
przywołać osobiste doświadczenia dotyczące moich kontaktów z byłymi
żołnierzami wyklętymi. Poznałem ich kilku dobrze, a jednego bardzo
dobrze. Tak, po wielu, wielu latach wspomniał o nim króciutko jego
przyjaciel: Leon Birn, przyjaciel[...], który studiował razem z [...]
medycynę, wcześniej, ramię w ramię, walczył z nim w czasach II wojny
światowej (link is external) w oddziałach Armii Krajowej (link is
external) na Ziemi Wileńskiej pod dowództwem słynnego generała
Aleksandra Krzyżanowskiego "Wilka" [X], wspomina [...] jako niezwykle
dzielnego, pracowitego i lojalnego człowieka.[1] Ja znałem go krócej, bo
od listopada 1950 roku. Aż do jego śmierci w 1987. Tak mało mu
zabrakło, żeby w końcu zobaczyć Polskę nie komunistyczną i zakończyć
swoją konspirację. Zmarł bardzo szybko, po gwałtownej, wyniszczającej
chorobie. Gdy on się o niej dowiedział i jako fachowiec zrozumiał
konsekwencje, ja byłem na promie między walczącym Libanem i Cyprem.
Wezwał mnie do siebie. Nie nie... żadną tam depeszą, czy telefonem. To
byłoby zaprzeczeniem jego dumy i życia, jakie sobie stworzył. On po
prostu mi się przyśnił, tak realistycznie i emocjonalnie, że natychmiast
zadzwoniłem do żony, która potwierdziła, fakt nieuleczalnej choroby.
Ktoś może się roześmiać, albo nawet popukać w czoło, ale tak na prawdę
było. Jak wielkie musiało być natężenie jego miłości i bólu, że Bóg się
ulitował i zesłał mi sygnał w okropnym śnie? Na dwa tygodnie przed swoją
śmiercią, poprosił mnie, żebym go zawiózł do lasu. Wziąłem go ze
szpitala na Smoluchowskiego, gdzie jego koledzy, choć bardzo się
starali, nie mogli już mu pomóc, pomogłem mu się ubrać i zaniosłem na
rękach do samochodu, bo już sam nie miał tyle sił. Pojechaliśmy do
pobliskich Lasów Oliwskich, tak głęboko ile się dało. Wysiadł i powoli
chodził między drzewami, dotykając ich i rozpamiętując. Partyzant na
zawsze. Zmarł mając zaledwie 63 lata. Ciężkie przeżycia i los w końcu go
dopadły... To, że ojciec mój, Tomasz Kamiński, jak wszyscy mówią i ja
też, dobry lekarz, był żołnierzem wyklętym, dowiedziałem się dopiero po
jego śmierci. Czegoś tam się domyślałem, coś podsłuchiwałem, jak się
spotykał z tajemniczymi ludźmi, lecz nic na pewno nie wiedziałem. Nawet
nie wiem, czy moja mama wszystko dokładnie wiedziała. Tata urodził się w
1924 roku w Grodnie. Gdy zaczęła się II Wojna Światowa miał zaledwie
piętnaście lat. Lecz, gdy się kończyła był już dwudziestojedno letnim
młodzieńcem. Udało mu się wyrwać z wileńskiego kotła. W jakiś sposób nie
dał się nabrać na sowieckie kłamstwa i zrobił to, co mu rozum
podpowiadał – zniknął. Był człowiekiem wybitnie inteligentnym. Tułał się
po Polsce i zacierał ślady. W jednej takiej samochodowej podróży po
Polsce, pod koniec lat sześćdziesiątych, tylko ja i tata, teraz już
pojąłem dlaczego, odwiedzaliśmy miejsca, gdzie on po wojnie
zamieszkiwał. Pamiętam szczególnie Jelenią Górę i Lublin (tam też
rozpoczął studia medyczne, lecz z jakichś ważnych przyczyn przeniósł się
do Gdańska, na drugi koniec Polski). W Lublinie zaprowadził mnie na
Zamek i opowiedział, jaka straszna katownia tam była jeszcze z a cara i
aż do nadejścia i władzy komuny [XX]. Dzisiaj poważnie się zastanawiam,
czy on przypadkiem też po wojnie nie trafił do tych kazamatów, jakoś się
wydostał, może uciekł i zaszył się w bałaganie, jaki panował w
poniemieckim Trójmieście, gdzie wszystkie ręce były potrzebne. Przemawia
też za tym jeden fakt. Tata mój, już wówczas dziadek, był do szaleństwa
zakochany w swojej jedynej wnuczce. Tuż po śmierci dziadka, mała,
zaledwie pięcioletnia córeczka zapytała mnie raz: - Tatusiu, czy my się
tak na prawdę nazywamy, bo dziadek mi opowiadał, że mamy inne nazwisko?
Teraz, gdy o tym myślę, już niczego nie jestem pewien. Jak przeżył mój
ojciec te potworne łapanki i polowania na Żołnierzy Wyklętych? Jak mu
się udało? To proste, jako mądry człowiek, skutecznie pozacierał za sobą
ślady (no...prawie) i rozpoczął życie w całkowitej konspiracji.
Kontynuował nadal, czego się nauczył w czasach okupacji i partyzantki.
Tak widocznie zdecydował. Że jest na terytorium wroga, że nie ma szans
na wyzwolenie, że trzeba przetrwać i starać się wieść uczciwe i
prawdziwe życie. Do tego, by było bezpiecznie, by nie narażać siebie i
swojej malutkiej rodziny, całe swe burzliwe życie do czasów gdańskich,
trzymał w ścisłej tajemnicy. Nie wiedzieliśmy dosłownie nic, jakby się
dopiero urodził w Gdańskiej Akademii Medycznej i wziął ślub z mamą w
kościółku na Mickiewicza we Wrzeszczu. Jedyne, na co sobie pozwalał, to
opowieść, że cała jego rodzina została wyrżnięta po napaści 17 września
1939 w Grodnie. Nie miał więc już nikogo. Teraz wiem, że dosyć wcześnie
został sierotą. Rodzice jego, czyli moi dziadkowie zginęli w tragicznym
wypadku. Wychowywał go stryj – sławny pilot i as przestworzy, również
postać niezwykle tragiczna, odpowiednia na zupełnie odrębną opowieść.
[XXX] A kto jeszcze tam był z rodziny ojca, tego się już nigdy nie
dowiem. Tym bardziej, że to dzisiaj Białoruś i przekonałem się, że są
oni bardzo niechętni w pomocy w odnajdywaniu polskich rodzin i każą
sobie za to słono płacić (urząd w Grodnie, za same rozpoczęcie
poszukiwań w aktach notarialnych, bez gwarancji sukcesu, zażyczył sobie
200 euro na rękę). Tak więc zapłatą za bezpieczeństwo i względny
dobrobyt rodziny było ścisłe zablokowanie mojej proweniencji ze strony
ojca. Niewątpliwie cierpiał z tego powodu, jednakże był człowiekiem
twardym i bardzo zdyscyplinowanym. Czasami tylko jakieś zagubione
zdjęcie w przedwojennym oficerskim mundurze wysokiej rangi i z orderami,
schowane w książce, wywoływało pewne zaciekawienie, choć jako mały
chłopak, przekonany byłem, że to mój tata. Pełna izolacja informacyjna,
konspiracja aż do śmierci. Niemalże sycylijska omerta... Czy taki
właśnie był los wielu Żołnierzy Wyklętych, którzy zdecydowali się
przeżyć normalne życie? Dla mnie najtragiczniejsze jest to, że paskudna
choroba, podstępny rak, zabrał ojca na dwa lata przed tym, kiedy
komunizm runął. Przynajmniej formalnie. Jakżeż by on był szczęśliwy! I
mógłby już zakończyć swoją konspirację. A ja dowiedziałbym się zapewne
wielu wspaniałych rzeczy. Pewnie więcej, co wiedzą, też już wymierający
jego koledzy z wileńskich lasów, towarzysze broni i niedoli. Niedobitki
Żołnierzy Wyklętych, którzy jeszcze przeżyli, a którymi nikt się nie
interesuje. Nawet prawicowy patriotyzm. Bo dla nich oni powinni
bohatersko zginąć. . [1]
http://gdynia.naszemiasto.pl/artykul/tablica-pamiatkowa-dla-tomasza-kaminskiego-w-gdyni-orlowie,631326,art,t,id,tm.html
(link is external) [X]
http://pl.wikipedia.org/wiki/Aleksander_Krzy%C5%BCanowski (link is
external) [XX] http://pl.wikipedia.org/wiki/Zamek_w_Lublinie (link is
external) [XXX] Jerzy Pawlak - "11 pułk Myśliwski, Lida 1925 – 1928",
Warszawa 2012 .
Źródło: http://niepoprawni.pl/blog/jazgdyni/zolnierz-wyklety-ktory-przezyl#comment-1467335
© Niepoprawni.pl | Dziękujemy! :) <- Bądź uczciwy, nie kasuj informacji o źródle - blogerzy piszą za darmo, szanuj ich pracę.
© Niepoprawni.pl | Dziękujemy! :) <- Bądź uczciwy, nie kasuj informacji o źródle - blogerzy piszą za darmo, szanuj ich pracę.
niedziela, 8 lutego 2015
PROWOKATOR
To nie była łatwa
praca. Plecy go bolały, kark mu drętwiał, a oczy go piekły i zachodziły
mgłą, tak, że wydawał majątek na krople do oczu i musiał je zakrapiać
co dwie godziny. Wpatrywanie się w ekran i przeszukiwanie czasami
wprowadzały go w stan katalepsji. A musiał być dobrze skoncentrowany.
Miał pod opieką trzy portale społecznościowe, których głupota
przyprawiała go o paroksyzmy wściekłości, a w których, wbrew poleceniom
służbowym i jego przykrywkom, chciał od siebie nabluzgać, nawyzywać i
się rozładować. Oczywiście, to było ściśle zabronione. Musiał dokładnie
grać przydzieloną mu rolę. Zdawał sobie sprawę, że tu nie było miejsca
na emocjonalne improwizacje. Marnie płacili, ale mieli na niego tego
gównianego haka i nie mógł tak po prostu, jak to powtarzał w marzeniach,
powiedzieć: - panowie, mam was wszystkich w dupie, i walnąć komputerem o
podłogę. To mogło by być bardzo przykre dla niego. Jednakże poza
momentami depresji i wścieklicy nawet lubił swoją pracę. Szczególnie,
jak dostawał blogera do rozpracowania. Zazwyczaj chodziło o takie
prowokowanie i wyszydzanie gostka, by facet sam zrezygnował z pisania.
Lecz czasami trzeba było wpieklić chama tak, by podprowadzić go pod
paragraf i przygotować powiastkę dla dyżurnego prokuratora. To były
najlepsze operacje, choć kosztowały dużo zdrowia, morze kawy i
nieprzespane noce. Nigdy nie odgadł klucza, jakim centrala się
posługiwała do wystawiania mu konkretnych celów. Czasami wydawało mu
się, że to kompletny nieudacznik, albo rozanielony katol, czy nawet
jeszcze gorzej, rozhisteryzowana baba. Jednakże dyskusja z centralą nie
wchodziła kompletnie w grę, i z cichutkim – tak jest, wykańczał kolejną
ofiarę. Kilka miesięcy temu dostał podwyżkę, nędznych parę groszy. Wraz z
zespołem wykończyli cały durny portal oszołomów. Tak podkręcili i
namącili, że zaglądali na niego tylko spragnieni bijatyki zatwardziali
internetowi hardkorowcy. Właściciele strony w końcu musieli się poddać i
ogłosić sromotną porażkę. Oszołomy rozpierzchły się na cztery strony
świata, wić sobie nowe gniazdka na innych powalonych witrynach. Robili
już takie rzeczy parokrotnie, bo centrala chciała żeby był ciągły ruch w
interesie i żeby nikt nie urósł ponad dozwoloną miarkę. Poniżej limitu
niech się walą i naparzają wykrzykując rozpaczliwie co chwila: Bóg –
Honor – Ojczyzna. To ich durne, powszechne zawołanie. Znowu mu kark
zesztywniał. Przeciągnął się, pomasował zmęczone oczy i dopił resztkę
coli. Chyba będzie trzeba zrobić coś do żarcia, pomyślał, choć
specjalnie nie miał apetytu. Żywił się nędznie i na chybcika. Nie dbał
też o elegancję francję. Głowę golił dwa razy w tygodniu i wtedy też
przycinał rzadką szczecinę porastającą jego brodę, szyję i policzki. W
ten sposób wyglądał niemal klasycznie, gdy w samych gaciach siedział
zapracowany przy kompie. Od paru dni było nieco bardziej nerwowo i
bardziej niż na posiłkach leciał na adrenalinie. Bo to była jego
prywatna vendetta. Przypadkiem nadepnął mu na odcisk i boleśnie
ośmieszył jeden z jego wielu nicków, pewien arogancki palant piszący o
dupie Maryni. Miał już od dawna na niego oko, ale wydawał się raczej
niegroźny. Nie wrzeszczał i nie wzywał na barykady. Tak jak wszyscy
nabijał się z tego lub owego rządowego buca. Wyglądało na to, że
centrala kompletnie nie była nim zainteresowana. Mimo tego, ten marny
kret zgromadził już sporą grupkę takich samych jak on miłośników kreciej
roboty. Sytuacja by nie była warta splunięcia, gdyby ten buc nie zaczął
się jego czepiać i naśmiewać się, że pewnie jest nieogolonym, łysym
karkiem, siedzącym bez przerwy przed ekranem. Prawdziwość tych
insynuacji ubodła go strasznie. Wstał nawet na chwilę od pracy i udał
się do łazienki, by tam przed lustrem, długą chwilę poprzyglądać się
sobie. Fakt, nie da się zaprzeczyć, był łysym, nieogolonym karkiem. Ale,
kuhwa, ten arogancki buc nie ma prawa tak do niego mówić! Ja cie synku
rozpracuję – pomyślał mściwie. Wybrał inny ze swojej kolekcji nicków i
rozpoczął podjazdową wojenkę, cicho pogwizdując przez szparę w górnych
jedynkach. Jest przecież w swoim mniemaniu, jednym z najlepszych
prowokatorów całej służby. Robota była misterna, wprost koronkowa, ze
wznoszącymi się akordami, tak by tego głupka podprowadzić na określoną
pozycję, a potem go zaatakować z grubej rury. Po tym, nie pozostanie mu
nic innego, jak tylko sperdzielać z podkulonym ogonem, a fama rozniesie
się po blogosferze i bucowi nie pozostanie nic innego, jak tylko zaszyć
się w mysiej dziurze na długi, długi okres... Do ostatecznej zagrywki
pozostały tylko godziny i dzisiaj zada końcowy, mistrzowski cios. Trzeba
tylko poczekać na sprzyjającą okazję. Ten arogant bez wątpienia wkrótce
ją dostarczy. Jest! Jesteś rybko – pomyślał prawie z rozczuleniem, gdy
ten mu wprost podłożył się następnym, idiotycznym wpisem, - teraz już
ciebie nie wypuszczę – zachichotał podniecony, jak zawsze przed
decydującym starciem. Wymierzył pierwszy werbalny cios i czekał na
odpowiedź. Leżący obok na biurku służbowy blackberry Q10 zaświergolił
cichutko. - Nie teraz – podniecony zamruczał, ale spojżał na ekran: -
Kuhwa, szef. - Tak szefie, o co chodzi? – Już normalnym,
zdyscyplinowanym głosem rzucił do telefonu. - Co ty sobie kurwa
wyobrażasz?! – ryknęło w słuchawce – rok cały pozycjonujemy człowieka na
tym portalu, a ty teraz zaczynasz go rozpieprzać!? Kto ci kazał?! Nie
wiesz co robić? Zdurniałeś, czy co! Jak mi tą operację rozwalisz, to
wypierdolę cię na zbyty pysk i zostaniesz zwykłym krawężnikiem do końca
życia!!! Trzask..., telefon zamilkł. Wściekłość w najlepszym
prowokatorze (w swoim mniemaniu) cichutko bulgotała. Koniuszki palców aż
go piekły, bu skończyć, jak zaplanował z cholernym bucem. Po dobrej
chwili jednak się opanował. Cóż, służba nie drużba.
Źródło: http://niepoprawni.pl/blog/7787/prowokator
© Niepoprawni.pl | Dziękujemy! :) <- Bądź uczciwy, nie kasuj informacji o źródle - blogerzy piszą za darmo, szanuj ich pracę.
Los kapusia
Popularne w narodzie jest powiedzenie, że
kurwa to nie tylko profesja, ale również charakter. To jest tak zwana
prawda ludowa. I całkiem trafna. Ja sobie natomiast na tej podstawie
dopowiedziałem: kapuś to również charakter. I kapusiem jest się na całe
życie. Ciekawe, czy minister Boni potwierdziłby to spostrzeżenie, czy
może zaprzeczył, tłumacząc, że był to tylko epizod, który mu się
zdarzył. Ponieważ za komuny samych ubeków było ze sto tysięcy, to
współpracujących z nimi kapusiów musiało być od pół do miliona dorosłych
obywateli. Nieźle... Ktoś powie – takie były czasy, a i tak to jest
liczba przyzwoita w porównaniu z takim NRD, gdzie co drugi Niemiec był
współpracownikiem STASI. Czy ktoś się zastanawiał, co nagle po
transformacji stało się z tym legionem kapusi, poważnie dzisiaj
nazywanych TW – tajny współpracownik? Kiszczak żyje do dzisiaj i jeszcze
parę dni temu, będąc niemalże na łożu śmierci pogroził palcem: -
uważajcie! Ja ciągle mam na was kwity. Nie odpierdolicie się ode mnie,
to pożałujecie. I natychmiast zrobiło się cicho. Kapusie, których
jeszcze ciągle są legiony, będą żyły z tym swoim kapusiostwem do końca
swoich dni i nigdy nie będą pewni, czy nagle nie wypłynie jakiś
papierek, kwitek z podpisem i nie zedrze maski prawdziwego Polaka. Lech
Wałęsa, czyli TW Bolek, jak był głową państwa, prezydentem Polski, to
kazał sobie dostarczyć teczkę kwitów na siebie, zamknął drzwi gabinetu
na klucz, a potem kartka po kartce, wyrwał je z teczki i zjadł. I co?
Znalazły się inne kwity, bo bezpieka miała zwyczaj rozsiewania papierków
w tysiącu miejsc. Dlatego żaden kapuś nie może być pewny do końca
swoich dni. Kapuś to kapuś. Szuja, donosiciel i szubrawiec. Złapany
dzisiaj na wczorajszym kapusiostwie tłumaczy się tak jak Bolek, że on
"prowadził takę grę z bezpieką". Boni też i Piwowski też. Czyli to nie
byli tchórze i koniunkturaliści, tylko spryciarze i mądrzy ludzie,
którzy setki tysięcy profesjonalnych agentów wodzili za nos. To się
fachowcy, począwszy od Dzierżyńskiego, Jagody i Berii, a skończywszy na
Kiszczaku muszą zarykiwać ze śmiechu. Dlaczego więc te wszystkie ważne
środowiska: prawnicze, sędziów, prokuratorów i adwokatów, aż do
Trybunału Stanu; akademickie z uniwersytetami, ich profesorami,
marcowymi docentami i zwykłymi adiunktami; dziennikarskie, z całą
redakcją Polityki na czele; aktorskie i artystyczne z wieloma bohaterami
tamtych czasów, broniły się rękami i nogami przed lustracją. Dlaczego?
IPN opublikowałby dane, że profesor Szmaciak, aktor Nędza i sędzia
Przekupny byli Tajnymi Współpracownikami SB, kamień spadłby z serca, po
dwóch latach wszyscy by zapomnieli i już do końca mieli by czyste
sumienie. Niestety... to jest niemożliwe. Bo jak napisałem – kapuś to
nie tylko donoszenie, to także charakter. Jak w słoneczny dzień, gdzieś
na polu, albo w lesie, nagle podniesiemy kamień, to zobaczymy, jak różne
robale, które pod tym kamieniem sobie spokojnie siedziały, różne tam
wije, stonogi i szczypawki, nagle rozpaczliwie zaczynają się wiercić,
gwałtownie starając się odzyskać cień, gdzie czują się tak dobrze. Tak
samo jest z kapusiami. Oni wyłącznie dobrze czują się w cieniu.
Ujawnienie się, wyjście na światło dzienne jest dla nich
najstraszniejszym koszmarem, jaki sobie mogą wyobrazić. No dobrze...
komuna niby upadła, SB już nie istnieje, akta, teczki i kwity, wygląda
na to, są dobrze zabezpieczone. Co ma robić kapuś w tej nowej sytuacji?
Wielu z nich, jak liniowy żołnierz po wojnie przeżywa silny
posttraumatyczny stres. Nie potrafi się odnaleźć. Agent prowadzący nie
ma już nic do zaoferowania, bo sam wylądował jako nocny dozorca
magazynów w ochroniarskiej firmie pana pułkownika. Czarna rozpacz dla
kapusia... Lecz niektórzy sobie jakoś poradzili. Stopa życiowa wprawdzie
im spadła, ale zachowali równowagę psychiczną w prosty sposób – oni
nadal kontynuują swą krecią kapusiowską robotę. Tylko już nie dla SB,
ale dla siebie. Żeby nie wyjść z wprawy. I kto wie, kiedyś może się
znowu przydać. Oczywiście, są też tacy, najwybitniejsi, że tak powiem,
którzy szybko znaleźli nowego pana, albo raczej to nowy pan ich
odnalazł, ze swojej własnej tajnej teczki, aby chlubnie i szczytnie
kontynuowali swoją kablarską profesję. Kapusie zawsze są potrzebni.
************* Ci, co mnie dobrze znają, w tym odwieczne, spore grono
przyjaciół, wie dobrze, jaki jestem wredny i złośliwy. No i niestety
sprawiedliwy i walę prosto z mostu. Paskudna kombinacja. Nie ma siły,
żeby nie dorobić się licznej rzeszy zapiekłych wrogów. Toteż ja ich mam
oczywiście. Zaskakująco mało w życiu realnym i dużo w sieciowym
matriksie. Niektórzy doznali takiej obsesji na moim punkcie, że nie mogą
spokojnie egzystować, jeżeli nie oddadzą codziennie wiadra pomyj i
morza żółci ołtarzykowi z moją podobizną oraz nie wkują kolejnych
dziesięciu szpilek w laleczkę z napisem "jazgdyni". Albo Janusz. Quid
libet. Wiem, wiem... wielu z was ma podobnie, bo internet wyjątkowo
nasycony jest wariatami, idiotami, kretynami, półgłówkami, itd, itp. A
ja twierdzę, że również kapusiami. Zarówno byłymi pasywnymi, byłymi
aktywnymi i obecnymi, ciągle pracującymi za pieniądze służb wszelakich
(i to nie tylko polskich) A ja tutaj was przebiję, bo ja mam kapusia, że
tak powiem – prowadzącego. Założył on na mój temat specjalny blog,
gdzie gromadzi wszystko, co mu o mnie przyjdzie do głowy i co można
przedstawić w jak najgorszym świetle. Kapuś ten, przyjął sobie sieciowy
pseudonim "obibok na własny koszt", że niby jest taki właśnie
niezależnym nierobem, lub konkretnie – emerytowanym kapusiem i długo i
mozolnie buduje sobie własną legendę dzielnego opozycjonisty, partyzanta
walk ulicznych i stoczniowych strajków. Kapuś i donosiciel potrzebuje
takiej legendy, bo to pozwoli mu spokojniej umrzeć. To szczególnie
prosty człowiek, który nigdy nie otarł się o wyżyny intelektu. A że w
czasach komuny kapował, to nie ulega najmniejszych wątpliwości. Sam
sobie daje świadectwo i łatwo to z jego bazgrołów wyczytać. Jednakże
prawdziwa natura i wspomniany charakter konfidenta nie daje o sobie
zapomnieć. Rok temu podpadłem panu Onk, gdy na portalu niepoprawni
rozpętano polowanie z nagonką na moją skromną osobę (fajna grupa
rozhisteryzowanych matołów). Pan Onk, jak już wspomniałem, nie za bardzo
kumaty, zawsze trzymał się głównego nurtu, więc oczywiście ochoczo
wziął udział w nagonce i strzelaniu do mnie. Tylko innym to szybko
przeszło i dali sobie spokój, w cichości przeżywając swój postclimax.
Jednakże nie przeszło panu Obibokowi na własny koszt, w skrócie Onk.
Ponownie rozbudził się w nim kapuś. Nie miał dużego problemu. Ci, co
mnie znają, mówią, że jestem zawsze szczery i bezpośredni. Nie mam się
czego bać i nie mam nic do ukrycia. Toteż w internecie dość szybko
uznałem, że powinienem pisać pod swoim nazwiskiem, a nicka "jazgdyni"
pozostawić jako specyficzne logo. Łatwo więc było konkretnie mnie
określić i zidentyfikować/ A na dodatek, jako zapalony gawędziarz, co
jest chyba naturalną cechą wszystkich marynarzy, szeroko opisywałem
różne historie z mojego przebogatego życia. Tak więc ten gostek, ten
kapuś Obibok, zatarł ręce, uradował się, bo powrócił na dawne tory i
natychmiast założył mi teczkę, na której pięknie flamastrem wypisał
>>jazgdyni<< . Przez miniony rok zgromadził pokaźne, godne
podziwu dossier. Żaden mój tekst, opublikowany gdziekolwiek, nie umknął
jego uwadze. Czyta wszystko co napisałem; również moje komentarze, jak
także komentarze innych o mnie. Naprawdę kawał roboty. Mając moje dane
osobowe dotarł do mojej rodziny. Tyle ile się mu udało, pozbierał
wiadomości o mojej żonie i dzieciach. Ponieważ mój śp. ojciec nie był
byle kimś w Gdyni i jest sporo informacji prasowych o nim, pan Onk
szczególnie sobie jego upodobał. Jeszcze tutaj, na podstawie tego, co
napisałem, można by to uznać, za nieszkodliwe hobby. Ot, były kapuś nie
ma nic lepszego do roboty i starym zwyczajem prowadzi komuś kartotekę.
Niestety, tak dobrze nie ma. Bo kapuś, proszę was, jest chory, chory z
nienawiści. Dobry fachowiec określiłby niewątpliwie, czy jest to zespól
kompulsywno – obsesyjny, czy schizofrenia paranoidalna. Bo wszystko to,
co mnie dotyczy, zostało przez niego przeżute i wyplute, jako jeden
wielki paszkwil, w którym nagromadzenie jadu, obelg, kłamstw i
manipulacji jest tak wielkie, że aż śmieszne. Śmieszne dla mnie, jak np.
ojca, wybitnego lekarza nazywa trepem i felczerem, a mnie cinkciarzem i
przemytnikiem, jednakże dla czytelnika, który tam trafił i wyraźnie
chce mi szkodzić, to kopalnia inwektyw, insynuacji i pomówień. Już wśród
moich milusińskich czarnosecinnych miłośników słynny jest mój
alkoholizm. Nie ważne, że codziennie pokonuję sto kilometrów drogi za
kierownicą. Widocznie mam jakieś układy z drogówką (kiedyś to się
nazywało R-ka, pamiętasz kapusiu?). No i oczywiście jestem człowiekiem
bez honoru!!! To jest dopiero fajne! Co za czasy?! Gdy dzisiaj, w tej
podłej obecnie Polsce, fornale z folwarku, baby z magla i woźnice
furmanek rozprawiają o czyimś honorze. Horrendum! Honor zarezerwowany
był, przynajmniej, jak ja to rozumiem, do pewnej, ściśle określonej
grupy, historycznie patrząc rycerstwa, szlachty i oficerów. Co o honorze
może wiedzieć baba z kruchty, albo foryś w onucach? I jeszcze mówią o
"zdolności honorowej" bo to tak ładnie brzmi i wpada w ucho. No rany
julek, co za czasy. Dla takich właśnie zadziornych badaczy pisma
świętego i historii blogera jazgdyni, takie archiwum kapusia, to
prawdziwy sezam, złota żyła. A nawet chyba Jazgdynipedia. Nie trzeba się
wysilać, czegoś wymyślać, każda obelga, potwarz podana na widelcu. No
dobrze, może ktoś teraz całkiem słusznie powiedzieć – nie możesz z tym
czegoś zrobić. Nie tak łatwo niestety, moi mili, nie tak łatwo... Jak
każdy, rozważałem różne opcje. Znaleźć gościa, a nie byłoby to trudne,
bo jest z Trójmiasta, dokładnie z Orunii w Gdańsku, obić mu mordę na
tyle skutecznie, żeby raz na zawsze odechciało mu się bycia kapustą.
Lecz, jak znam takich, to zapewne kolejny kurdupel, chuchro, bo tacy
własnie, jak Boni, oni zazwyczaj są. Te kapusie. Dotkniesz takiego i od
razu wylew w mózgu, paraliż i niepanowanie nad czynnościami
fizjologicznymi. A ja jestem duży, silny; przez całe życie wystarczyło
mi odpowiednio spojrzeć i ewentualny kandydat do bójki, całował rączki i
pozdrawiał krewnych. Następnie... pozwać kapusia do sądu. Też to
rozważałem. Ale trafi mi się taki sędzia Tuleya, a kapuś będzie się
migał zwolnieniami lekarskimi, jak Kiszczak, aż do jego, albo mojego
zejścia. To nie na to miejsce i nie ten czas. Gdzieś tak w marcu
ucieszyłem się nieco, bo Unia Europejska, jakiś tam jej sąd, wydała
wyrok na Google, że jeżeli w wyszukiwarce są elementy, których sobie
użytkownik nie życzy, bo one go realnie obrażają, to Google musi to
usunąć. No to ja wypełniłem jakieś tam papiery, zawnioskowałem, żeby
przeglądarka usunęła wskazane przeze mnie linki, prawnie obrażające mnie
i moją rodzinę. - Dobra, usuniemy – odpowiedziały Google. – Trochę to
potrwa bo mamy już ponad 350 000 zgłoszeń. Mija już ponad pół roku, a
archiwum kapusia, jak wisiało, tak wisi. Ofiary manipulacji, bo tym są
ci, co trafiają na blog kapusia, zazwyczaj wiedzą o mnie mało. Nie
jestem osobą publiczną, więc chroniąc moją prywatność, dostarczam tylko
tyle informacji o sobie ile sam chcę. Tak jest w każdym cywilizowanym
świecie. Niestety, wraz z rozwojem komputeryzacji i internetu rozwinęły
się takie całkiem nowe przestępstwa lub tylko nowe ich formy, jak
mobbing, stalking, czy hejterstwo. Pozorna anonimowość stwarza złudzenie
bezkarności i osoby niezrównoważone psychicznie czują się swobodne w
wylewaniu swoich frustracji, nienawiści do ludzi i pospolitym opluwaniu.
W świecie rzeczywistym wrodzone tchórzostwo powstrzymywało ich od
takich zachowań i te jady tłamsili w sobie, ale tu w internecie jest
cudownie: - "Hulaj dusza, piekła nie ma". I tak to oto właśnie stałem
się kapusiem kapusia. Będę teraz przetrawiał to uczucie bycia kapustą.
Aha... dodam jeszcze, że chory nasz człowiek, kapuś Onk, co to niemalże
nie został bohaterem naszych czasów, omalże drugim Bolkiem, albo
przynajmniej Borusewiczem, pozakładał teczki też innym podejrzanym.
Zapewne bidak ma nadzieję, że dawne czasy ponownie nadejdą, a on wtedy
będzie gotowy i będzie mógł zaprezentować nowemu oficerowi prowadzącemu
swoje archiwum, swoje teczki, które niewątpliwie po wyroku spowodują
wysłanie mnie do łagru na Sybir na następne dwadzieścia lat (jak
dożyję). W tym wszystkim najdziwniejsze jest to, że tak na prawdę ja
bardzo lubię kapustę. Oczywiście najbardziej tą naszą prapolską –
kiszoną. Ale też zwykłą, białą, czerwoną, którą żona zawsze przyrządza
na święta, a także kapustę włoską i brukselkę. Kapusta według dietetyków
jest najzdrowszym warzywem na świecie. Choć są tacy, co twierdzą, że
czosnek. Dla tych co nie kumają: Kapusta = kapuś .
Źródło: http://niepoprawni.pl/blog/jazgdyni/los-kapusia
© Niepoprawni.pl | Dziękujemy! :) <- Bądź uczciwy, nie kasuj
informacji o źródle - blogerzy piszą za darmo, szanuj ich pracę.
Źródło: http://niepoprawni.pl/blog/jazgdyni/los-kapusia
© Niepoprawni.pl | Dziękujemy! :) <- Bądź uczciwy, nie kasuj informacji o źródle - blogerzy piszą za darmo, szanuj ich pracę.
Źródło: http://niepoprawni.pl/blog/jazgdyni/los-kapusia
© Niepoprawni.pl | Dziękujemy! :) <- Bądź uczciwy, nie kasuj informacji o źródle - blogerzy piszą za darmo, szanuj ich pracę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)