niedziela, 21 lutego 2016

Zrywanie zasłon maskujących


 

Nadszedł wreszcie czas, aby zacząć ujawniać nam wszystkim, całemu narodowi, czystą, niczym nie zafałszowaną prawdę, której znajomość była dotychczas przywilejem niewielkiej garstki wybrańców.
Reszta Polaków miała żyć w błogiej nieświadomości i konsumować fakty i obrazy, które im wyświetlano na rozlicznych ekranach, fałszujących i przykrywających prawdziwą rzeczywistość.
Po co im to – orzekli mędrcy i przywódcy. I tak niewiele zrozumieją i tylko zmąci to ich spokój.
Pora więc z tym skończyć.

Byliśmy traktowani jak motłoch. Głupi, ciemny motłoch...
System, który wykształcił się w Polsce zaraz po II WŚ, zbudowany przez przywiezionych na sowieckich tankach aparatczyków, oraz międzynarodowych zarządców uzurpujących sobie prawo do kierowania losami narodów, jak masoneria, czy klub Bilderberga, uznał w latach osiemdziesiątych minionego wieku, że osiągnięto pułap możliwości rozwojowych, nie państwa, nie narodu, ale uprzywilejowanej warstwy władców Polski. Towarzysze porozjeżdżali się po świecie i pooglądali, jak można żyć na wysokim poziomie. Zapragnęli tego samego. Było to jednak niemożliwe w sztywnym pancerzu państwa komunistycznego, gdzie wszystko należało do ludu. Trzeba to było mądrze zmienić, aby fikcyjna własność znalazła wreszcie prawidłowych właścicieli. Takich, którzy potrafią docenić stan posiadania i w pełni potrafią czerpać z bogatych zasobów.

Oczywiście, nie można było tego zrobić na tak zwany rympał, przejmować na chama majątek narodowy. To mogłoby wywołać sprzeciw, a może nawet bunt.
Zaczęto wówczas montować scenografie maskujące.
Takim pierwszym w nowym etapie rozwoju była transformacja i jej punkt startowy – okrągły stół.
Oto masz narodzie, popatrz sobie, komunistyczni władcy pokornie schylają głowy, siadają wspólnie do stołu z dzielnymi opozycjonistami i razem kształtują przyszłość nowej Polski, gdzie komuniści będą się odsuwać w cień, a rządzić zaczną zacni i dumni przedstawiciele narodu. Ku chwale ojczyzny. By Polska była krajem mlekiem i miodem płynącym.
To była farsa.
Jak okrutna i szydercza możemy ze smutkiem powiedzieć dzisiaj po dwudziestu sześciu latach.

Jednakże to właśnie wtedy rozwinięto i wprowadzono w życie teorię zasłon rzeczywistości, fałszywych ekranów i krzywych luster. Następnie z powodzeniem stosowano ją przez całe ćwierćwiecze.

Zasłona pod nazwą prywatyzacja. A faktycznie bezczelna grabież majątku narodowego i okradanie obywateli, kierowana przez złowrogiego fanatyka Balcerowicza, pod nadzorem światowej finansjery z paskudnym George Sorosem na czele.

By skryć nieustanne afery i szalbierstwa, z ukradzionych narodowi pieniędzy stworzono dwie stacje telewizyjne: Polsat i TVN, by oczy Polaków zatrzymać na brazylijskiej telenoweli, zachęcić do pląsów w rytmie disco – polo i karmić przetrawioną sieczką, o całe kilometry odległe od prawdy, na temat państwa i świata. Tak maluczcy mieli sobie o czym pogadać przy piwie i grillu.

Zasłony i ekrany maskujące były wszędzie, od gminy do sejmu i kancelarii premiera. To, co miało docierać do narodu, miało być przez nie precyzyjnie przefiltrowane.
Tak się system w tym działaniu rozbuchał, że nawet chcieli zasłonić nam prawdziwy krajobraz montując ekrany wzdłuż każdej drogi.

Rządził fałsz i obłuda. A system – postkomuna i jej kolejni sprzymierzeńcy w tym czasie kradli, kombinowali i dopuszczali się najróżniejszych bezeceństw.
Gdy powstawała taka potrzeba, nie wahano się dokonywać mordów politycznych. Opracowano nawet specjalną metodę, którą naród nazwał seryjnym samobójcą.

Wpływ obywateli na państwo i władzę był żaden. Nawet, jak trzeba było to i powszechne wybory sfałszowano. W zamian dawano ludowi ersatz, złudzenie demokracji i parodię państwa prawa. To właściwie był system pół-niewolniczy, tylko z taką różnicą, że jak ci się nie podobało, to mogłeś z niego spieprzać. W ramach poufnych traktatów czekała już na ciebie praca na tak zwanym zachodzie.

Szczytowym okresem tego zakłamania i całej tej prostytucji były rządy Platformy Obywatelskiej i PSL, z utalentowanym w kłamstwie i obłudzie mistrzem ceremonii, Donaldem Tuskiem. Była więc nam wyświetlana zielona wyspa, gdy wokół szalał kryzys i bankructwa. Drogowskazy pokazywały drugą Irlandię, a dobrobyt był tuż tuż, na wyciągnięcie ręki. Tylko, że między nim, a tą ręką była pancerna szyba telewizorów z programami Polsatu, TVN i przejętej również, nieustanie pro komunistycznej TVP.

A co się działo za maskującymi zasłonami? Czasami tylko docierały do nas strzępy informacji o kolejnych aferach, z których każda po kolei miała być tą aferą stulecia, a w praktyce żadna z nich nie została do końca wyjaśniona.
Zostawianie spraw niewyjaśnionych, czyli tak zwane zamiatanie pod dywan, to bardzo popularna i nieustannie stosowana taktyka usuwania niepotrzebnych kłopotów.

*********

Gdy w zeszły poniedziałek wybuchła świeża afera z Bolkiem – Lechem Wałęsą, spowodowana dziwnymi działaniami wdowy po zbrodniarzu Kiszczaku, zacząłem się zastanawiać, co to za nową zasłonę maskującą wysmażyły służby i co one teraz chcą przykryć.
Bo dla systemu – pamiętajmy – ex-komuny i lumpenliberałów (to wg. Brauna) dzieje się bardzo źle.
Nowa władza, nie dość, że w końcu tą władzę ma, to jeszcze ośmiela się bezczelnie rządzić.
I to wprowadza takie ustawy, że ten mozolnie budowany przez dwadzieścia pięć lat szkielet III RP może się rozsypać, jak domek z kart. Oficjalnie już opozycja zapowiedziała, że będzie walczyć z tym niecnym zamiarem na wszelkie sposoby: na ulicach polskich miast i w szacownych gabinetach tych państw, które mogą pomóc poskromić rozbuchany PIS.

Więc może z tym Wałęsą, to znowu jakieś maskowanie, by dać maluczkim temat do rozmów przy kawie.
Jednak uznałem, że nie – to pierwsza, tak widoczna szczelina na systemie fałszywych ekranów, którymi system odgrodził polskie społeczeństwo od brutalnej rzeczywistości.
Dodatkowym atutem jest tutaj odzyskanie polskiej telewizji TVP, co pozwala odpowiednio i uczciwie nagłośnić tą konkretną sprawę.

Za tym, że zaistniała ponownie afera Bolka jest dramatyczną porażką systemu i katastrofalnym pęknięciem w serwowanym Polakom obrazie, przekonał mnie taki scenariusz i niezbite fakty, które się z nim łączą.

Bardzo łatwo zapominamy, że generał Czesław Kiszczak, zanim został ministrem MSWiA i dostał całą ubecję i policję, do których, czego nie ukrywał, żywił pogardę i opinię o marnej jakości, był wojskowym wywodzącym się ze służb specjalnych. Czyli z tego, czym w końcu zostało WSI.
Mając to na uwadze, nie dziwi już, dlaczego z taką pieczołowitością, osobiście zachowywał akta Wałęsy.
Nie Wałęsy – Bolka. To bzdet. Wałęsa już od okresu powszechnej służby wojskowej był agentem, lub tylko człowiekiem do pewnych zadań wojskowych służb specjalnych.
W roku 1970 został on wypożyczony ubecji, która cierpiała na brak wiarygodnych informatorów w gdańskim środowisku i do roku 1976 wykonywał dla nich pracę.
Współpraca ta, z tego okresu, jest dobrze udokumentowana i już raczej dość dobrze znana. To ten słynny epizod Wałęsy – Bolka, haniebny, ale możliwy do przetrawienia.
Dzisiaj Wałęsa boi się, że w dokumentach Kiszczaka może być coś więcej niż Bolek 70/76.

W 1976 wojskówka odebrała Wałęsę ubekom, bo miała w stosunku do niego już dalsze plany.
Czy stratedzy wojskowych służb specjalnych rozpoczęli przygotowania byłego Bolka do objęcia przywództwa strajków robotniczych, a dalej patrząc, do objęcia wiodącej roli politycznej, po planowanej transformacji, tak, by zabezpieczał on z najwyższych pozycji interesy swoich wojskowych przełożonych?

Dla mnie ten scenariusz pięknie się dopina.

Czy Kiszczak zdecydował zadziałać według zasady – po mnie choćby potop?
Nie cierpiał Wałęsy, uznawał go za miernotę i bufona. Raczej też nie darzył zbytnią sympatią lumpenliberałów Tuska.
Przyszykował ładunek z opóźnionym zapłonem, gdy zrozumiał, że system, jego system w końcu przegrywa.
25 lat nowej Rzeczypospolitej to nieustanne pasmo nieudaczników, łotrów, małych krętaczy i bezczelnych cwaniaków.
Mógł uznać, że dosyć już tego nieudanego eksperymentu. Że po jego śmieci niech się dzieje wola Boża.

Czy Wałęsa w końcu stanie w prawdzie? Nie może!
Nadal obowiązuje go tajemnica służby, a służba, jak wiadomo, ma długie ręce.

Dla mnie bardzo znamiennym był okrzyk Wałęsy wypowiedziany w jednym z dziesiątków wywiadów, które teraz udziela: - "Przecież prowadzący nigdy nie zdradzi agenta, którego prowadzi! To niemożliwe".
Te słowa pełne niekłamanego żalu i rozgoryczenia przekonały mnie, że Lech Wałęsa do końca jest związany przysięgą agentem, który do nieszczęsnego poniedziałku był pewien swojej ochrony.

Miota się dzisiaj, bo to, co się dzieje, wreszcie go kompletnie przerosło.

*************

Czy teraz, gdy już wyciągnięto ten kamyk u podnóża, ruszy lawina?
Zaczniemy się zmagać z wieloletnimi kłamstwami i oszustwami?
A każdy z nas wie, jak wiele tego jest...

A Polska, cóż... nie będzie całkiem prawdziwa, jeżeli nie pozbędziemy się raz na zawsze tych kłamstw, które były skryte za ekranami i zasłonami propagandy i manipulacji.


.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz