Panowała zielona cisza.
- Patrz! Krety biją! – wrzasnął podekscytowany Szczurowaty.
Szczurowaty łatwo się ekscytował, a był tak nazywany poza plecami ze względu na jego garbaty ruchliwy nos, który był stale wilgotny. W swoim parszywym życiu nawąchał się sporo kresek, by wytrzymywać liczne wielogodzinne przesłuchania.
- Pieprzysz. W czerwcu? – odparł ten drugi na ławce, w pewnym sensie nieco bardziej wykwintny. Można powiedzieć – stara dobra szkoła.
- No jak nie, jak tak – upierał się kurdupel – mówię ci, to przez ten pieprzony internet. Powoduje te... no, anomalie.
Dumny był ze swojego obszernego zasobu egzotycznych słów, które kochał, zazwyczaj bez sensu, wtrącając w każdą wypowiedź. Rekompensowało to jego kompleks powodowany ukończeniem tylko sześciu klas szkoły podstawowej. No, ale potem przecież był WUML. I oczywiście Legionowo.
- Ten internet to o kant potłuc – wnerwił się wykwintny – wpieprzyli mnie w niego i umoczyłem pięćdziesiąt kawałków twardego szmalu.Chociaż uczciwie mówili, że kokosów nie będzie. Ale szkoda. Forsa moja, niemoja, ale zawsze. A ty coś z tego skręciłeś?
- I co teraz będzie? – martwił się Ruchacz (tak nazywał się Szczurowaty na prawdę) – Już zaraz wszystko pizdnie. A jak, nie daj Boże, tfu, ci antysystemowcy się dorwą do miodu, to nas rozwalą. Nie powiem, że nie mają podstaw. Aż taki cyniczny i głupi nie jestem. Ale zawsze.
- Ja ciebie do tego nie wciągałem. Mogłeś sobie w tych pomidorach siedzieć. Źle ci było panie ekonomie? To ty za mną latałeś i naciskałeś szefostwo, bo podobno wenę poczułeś – zaśmiał się płk. Mglisty, bo on, wzorem dobrych kagiebistów pozował na Stirliza z pamiętnego filmu "11 mgnień wiosny", podkreślając swoją wyjątkową wykwintność.
Po prawdzie sytuacja wcale nie była w najmniejszym stopniu radosna. Można nawet powiedzieć więcej, była parszywa. Dostali ostro w dupę i kto wie, może trzeba będzie w końcu zapłacić. Jedyne z tego dobre, że raczej to nie będzie jakaś Kołyma, czy inny Sybir. Już te ruchy praw obrony człowieka, które kiedyś namiętnie tworzyli, zadbają o to, by mieli trzy posiłki, niezbyt twarde kojo i spacerniak codziennie. A internet niech sobie w d. wsadzą. Obejdzie się.
- Taaa... – rozmarzył sie Ruchacz – początek dziewięćdziesiatych to był raj. Dostałem z funduszu operacyjnego trochę forsy i sprzętu, a z Singapuru przywiozłem sobie dwadzieścia magnetowidów i pięć tysięcy kaset VHS. Trzaskałem video, aż miło. Miałem dobrego dostawcę z Tel-Avivu i tego Żyłę od Żelaza, pamiętasz, z Hamburga. Pornoli natłukłem tyle, że już od tego czasu nie mogę patrzeć na baby.
- Ty się do mnie nie przysuwaj, zboczeńcu – warknął pułkownik – i pieprzysz głodne kawałki. Raj to był pod koniec osiemdziesiątych. Ten oto Schaffhausen Portugieser – podwinął rękaw demonstrując zegarek - rocznik 37, wartość kolekcjonerska 40 twardych patyków,kupiłem w naszym sklepiku przy KC za sto złotych, bo idiotom Schaffhausen pomylił się z DDRowskim Glashute i oczywiście nie odróżnili platyny od stali. A jak mi więźniowie chatę budowali, ten mój dworek, za friko... No i te podróże... Ameryka, Australia, Hawaje nawet.
Zamilkli na chwilę, zatopieni w ich świecie, który bezpowrotnie przeminął. Teraz już lepsze cwaniaki grają ten mecz. Oni, stara szkoła już nie są na szczycie. Tamci sobie stacje telewizyjne otwierają, a dla nich jakiś marny internet. A miało być dla wnuków i prawnuków...
- Ty, a jak się dobiorą do Bronka? – wyszeptał, wyraźnie zaniepokojony Szczurowaty – nie był za twardy... może coś chlapnąć?
- Tu się kolego nie masz czego martwić. Martw się o siebie. Już dobrzy doktorzy zadbali by z wiekiem pamięć zaczęła szwankować. Może trochę szybciej, ha, ha, ha, bo może ma za duży poziom cholesterolu.
Mglisty omalże się nie zachłysnął z tych głupich strachów Ruchacza. Ale on zawsze taki był – mały człowieczek, do małych spraw. Dziwki, pornole, trochę koki. Taki kapral, co nigdy by oficerem nie został, bo nie miał sznytu, sprytu i jaj. Ale przydawał się czasami. Wrzeszczeć i bluzgać potrafił. I lody, małe, bo małe, kręcić. Przydawał się. Mglisty zawsze uważał, że trzeba mieć dużych i małych. Równowaga w przyrodzie, jak to tłumaczył właściwym kumplom przy kielichu koniaku i cygarze.
Nagle zafurkotało mu w marynarce. Wyciągnął swój ściśle tajny telefon marki Blackberry, którego podobno żadne służby nie mogły rozszyfrować, ale jak ostatnio był na Kremlu i o tym mówił, to towarzysze tylko rubasznie się roześmieli i poklepali protekcjonalnie po plecach.
Słuchał w skupieniu, czasami tylko przerywając: - tak... tak... tak, toczno. A na koniec rozmowy się roześmiał i wytarł batystową chusteczką zroszone potem czoło i kark.
- No i nie masz już co się martwić tym internetem Szczurowaty, sorry, Gruchacz. Wprawdzie nie udało ci się – westchnął i pokiwał głową – lecz poważni ludzie zwrócili na to uwagę. A Rado, sam już dosyć wściekły na tą internetową hołotę co to mu dronami nad chałupą latają, dostał kategoryczne polecenie rozprawienia się z tym szambem. No i teraz przypieprzymy im. Zanim nadejdą te parszywe wybory, to internet nie będzie już istniał. Za trollowanie będzie pięć lat, a za hejterstwo dziesięć.
No... chyba, ze to będzie z naszej strony, co będzie słusznym działaniem prowokacyjnym, z legalną pieczęcią sędziego.
Roześmiał się wyraźnie rozluźniony.
- Łeb do góry stary zgredzie !
.
.