sobota, 28 lutego 2015

Obibok na własny koszt - koledzy się go bali




Kapuś? Agent? Prowokator? Wszystko na to wskazuje.

Czy teraz buduje swoją legendę? Uwiarygadnia się, by dalej kontynuować swą podłą robotę. Szkodzić i niszczyć przeciwników jego ubeckich mocodawców?

Wszystko możliwe...

Napisał o sobie:

"[...] Jako ranna osoba biorąca udział w wydarzeniach grudniowych 1970 roku, uczestnik strajku w czerwcu 1976 roku oraz niepośledni uczestnik – straż porządkowa - strajku w sierpnia 1980 roku oraz współorganizator – członek komitetu strajkowego - strajku okupacyjnego w stanie wojennym, właściciel prywatnej tajnej drukarni na gdańskiej Oruni piszący, kserujący, powielający i kolportujący ulotki na gdańskiej starówce swojego autorstwa oraz przedruki innych ulotek, które wpadały w moje ręce mógłbym wiele napisać o gdańskiej opozycji konstruktywnej oraz o ludziach, którzy w niej brali udział, którzy dziś pokazali swoją prawdziwą łajdacką w większości twarz, z którymi nie mam przyjemności utrzymywać jakichkolwiek kontaktów.[...]"

Czyżby?

Tak zwani ranni w tragedii Grudnia 1970 roku, w której brałem osobisty udział w Gdański i Gdyni, to zazwyczaj zomowcy i prowokatorzy, uszkodzeni przez protestujący tłum. Ja swoje rany leczyłem w domu i wolałem się z tym nie wychylać, bo groziło to jeszcze gorszymi konsekwencjami. W sierpniu 1980 roku rzeczony obibok stał na bramie Gdańskiej Stoczni Remontowej i odnotowywał ruch protestujących. Bardzo ważne miejsce z punktu widzenia służb bezpieczeństwa.

Właściciel prywatnej drukarni?!  Hmmm... jacy w 1980 roku byli właściciele prywatnych drukarń? Ciekawe... Znana dobrze jest w Gdańsku sprawa zaginięcia urządzeń drukarskich, które potem dziwnym trafem znalazły się w posiadaniu Milicji. Obibok natychmiast został odsunięty od konspiracji. Został wykluczony i już takim pozostał do końca. Został kimś, któremu nie można ufać...

Proszę również zwrócić uwagę, że cytowany poniżej Lech Zborowski, autentyczny i wiarygodny działacz opozycji w Gdańsku, a zarazem specjalista od poligrafii i drukowania, nic o takim "drukarzu" nie wie.


Człowiek nagle chce się ponownie uwiarygodnić i dąży do kontaktów ze środowiskami patriotycznymi. Co znowu knuje?

Wybitny działacz Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, przyjaciel Andrzeja Gwiazdy, śp. Anny Walentynowicz, czy Krzysztofa Wyszkowskiego, Lech Zborowski ostrzegł nie ostro przed kontaktami z obibokiem

[Lech Zborowski (ur. 11 marca 1957 w Zielonej Górze) – działacz antykomunistycznej opozycji w okresie PRL. [..]Działacz Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża[1]. Uczestnik spotkań samokształceniowych. Kolporter ulotek i wydawnictw niezależnych. Drukarz i kolporter oświadczeń WZZW. Uczestnik obchodów rocznicy Grudnia ’70 i Konstytucji 3 Maja.Uczestnik akcji obrony robotników (m.in. Anny Walentynowicz, Lecha Wałęsy, Marka Kozłowskiego). Brał udział w wielu akcjach protestacyjnych [...] Brał bezpośredni udział w przygotowaniach do strajku w sierpniu 1980. [...] Należy do krytyków pierwszego przewodniczącego Solidarności Lecha Wałęsy jak i porozumienia „okrągłego stołu[2].

 http://pl.wikipedia.org/wiki/Lech_Zborowski ]


Między innymi tak powiedział:

Witam w klubie. Wyglada na to, ze mamy tego samego "sympatyka". Jakis czas temu "obibok" zacząl wpisywac bardzo zyczliwe i wyjatkowo dlugie komentarze pod moimi tekstami. To przerodzilo sie z czasem w korespondencje emailową. Rowniez niezwykle zyczliwą do tego stopnia, ze niekonczące sie pochwaly dzialaczy WZZow powodowaly u nas spore zażenowanie. Z czasem w polaczeniu z innymi oznakami spowodowalo to uczucie niepewnosci co do intencji "obiboka". Po rozmowie z WZZowskimi przyjaciolmi zdecydowalem sie na ograniczenie czestotliwosci kontaktow. Wkrotce nasz niepokoj znalazl potwierdzenie w dzialaniu "obiboka". Umiescil on na swym blogu tekst, w ktorym pod przykrywka niezgodnosci z moim pogladem przypuscil atak na dzialaczy WZZow. Dostalo sie nie tylko mnie, ale tez Joannie Gwiezdzie, Annie Walentynowicz i paru innym. Nawet Rozplochowskiemu, ktory z WZZtami nie mial nic wspolnego. Byl to najlepszy przyklad najgorszego paszkwilu jaki mozna sobie wyobrazic. Po kilku latach niezliczonych pochwal okazalem sie "lokajem Borusewicza", a moi przyjaciele "zdrajcami i zaprzancami". Jestem juz od dawna uodporniony na takie rzeczy wiec skonczylo by sie na usmiechu politowania gdyby nie atak "obiboka" na Anne Walentynowicz. Napisal o niej, ze "ma zszargany wczesniejszy zyciorys" i "NALEZALA DO SITWY HERSZTA O KRYPTONIMIE TW. BOLEK"(!)
O jego klasie wiele mowi fakt, ze umiescil ten paszkwil w tym samym czasie, bezposrednio pod tekstem o pochowaniu swej zmarlej matki.
Napisalem wiec mu, ze nawet jezeli on sam nie czuje takiej potrzeby to ja uszanuje czas jego zaloby i nie ustosunkuje sie w tym momencie do jego plugawych atakow.
To co mnie jednak martwi to fakt, ze dzisiaj jest on aktywnym komentatorem na blogu A.Sciosa i obawiam sie, ze po czasie odpowiedniego uwiarygodnienia sie pan Scios znajdzie sie na celowniku.
Pozdrawiam
Lech Zborowski

[ http://naszeblogi.pl/51856-los-kapusia ]

Do rozpracowania czerwonego kapusia i prowokatora włączyło się paru kolegów, byłych działaczy gdańskiego podziemia. Także osoby postronne, dobrze mnie znające.

"Panie Januszu
Gdyby istniało realne zagrożenie bezpieczenstwa Pana lub Pańskiej rodziny prosze o kontakt
jako były żołnierz FORMOZY potrafie temu zaradzić"


"Witaj Januszu
Widziałes co ten przygłup "obibok" napisał na swoim blogu?
Nazywa sie Tomasz Moszczak..."

I wiele, wiele innych. Na informację, że już znam nazwisko obiboka odezwał się Lech Zborowski i przedstawił wątpliwości:

"Panie Januszu
Nie wiem czy wlasciwie Pana zrozumialem, ze identyfikuje Pan Moszczaka jako "obiboka"?
W korespondencji emailowej ze mna po krotkim czasie "obibok" zaczal sie podpisywac imieniem i nazwiskiem - Bogdan Szymczyk.
Wedlug naszych ustalen to jest jego prawdziwe nazwisko. Co oczywiscie nie znaczy, ze nie mozemy sie mylic, bo nasze dochodzenie nie bylo az tak glebokie.
Co do okreslenia Moszczaka jako kreature, to w pelni sie zgadzam. Wiekszosc kliki w KS Stoczni Gdanskiej zasluzyla na to okreslenie.
Pozdrawiam
Lech Zborowski"

Znaczy to tylko tyle, że kanalię już mamy na widełkach. Każdy agent, jeżeli nie zaszył się w mysiej dziurze, prędzej, czy później wpadnie.

Teraz do roboty ruszą adwokaci, tak, aby oszczercę i kapusia uderzyć, jak najmocniej. Spalony na Wybrzeżu prowokator stanie się teraz popularny w całym kraju.

I słono będzie musiał zapłacić za swoje świństwa i podłości. A dzieci i wnuki dowiedzą się, jaki to tatuś był na prawdę.


Ps. Znamiennym jest, że z paszkwili i konfabulacji Obiboka vel Moszczak/Szymczyk czerpie pełnymi garściami niewątpliwy agent wpływu w internecie, Jarosław Ruszkiewicz vel Spiryto Libero. Obecnie głowny macher i ideolog putinowskiej tuby NEon24, prawa ręka milionera Ryszarda Opary, który gwałtownie i w tajemniczy sposób się wzbogacił w Australii i jednocześnie dobrego przyjaciela "prowadzącego" Wałęsy, Mieczysława Wachowskiego.

Czyżby kółko się zamykało?

Warto dodać, że i Obibok, jak i Ruszkiewicz są sąsiadami, mieszkańcami gdańskiej dzielnicy Orunia, czyli części słynnej Biskupiej Górki. Dla tych, co Gdańska specjalnie nie znają krótki fragment - "[...]

4 lipca 1946 na terenie między Biskupią Górką a Chełmem dokonano publicznej egzekucji zbrodniarzy wojennych, skazanych na karę śmierci w tzw. pierwszym procesie załogi Stutthofu. Stracono wtedy 11 osób, w tym m.in.: Jenny-Wandę Barkmann, Elisabeth Becker, Wandę Kalff, Ewę Paradies, Johanna Paulsa i Gerdę Steinhoff[13].

W 1951 większa część terenu Biskupiej Górki została zamknięta i przejęta przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, następnie od 1957 przez Milicję Obywatelską. Od 1990 użytkownikiem terenu jest Policja."

[ http://pl.wikipedia.org/wiki/Biskupia_G%C3%B3rka ]


Zwykli Gdańszczanie, a już w szczególności uczestnicy Gdańskich Wydarzeń, z obrzydzeniem patrzą na Biskupią Górkę.

Jak również na takie osobniki, jak Obibok Na Własny Koszt vel Moszczak/Szymczyk, czy Spiryto Libero vel Jarosław Ruszkiewicz.


czwartek, 26 lutego 2015

Żołnierz wyklęty, który przeżył 
 
 
 
 Żołnierz wyklęty, który przeżył.... Szczęściarz? Ależ gdzież tam! To bardzo podejrzana osoba. Szczególnie teraz i szczególnie na prawicy. Bohater? W żadnym wypadku! Żołnierz wyklęty nazywany jest przecież inaczej żołnierzem niezłomnym. Więc nie miał żadnego prawa przeżyć. Musiał zginąć z bronią w ręku, jak ogniomistrz Kaleń, albo zostać bestialsko zamordowany przez krwawą, ,żydo-komunistyczną bezpiekę. W ostateczności, ale jest to już nieco wątpliwe, mógł się przez zieloną granicę przedostać na zachód i tam dawać dowód prawdy i tragedii. No dobrze... czy jesteśmy przekonani o tym, że wszyscy żołnierze wyklęci polegli i nie ostał się ani jeden, którzy po wojnie i krwawym stalinizmie przeżyli, postanowili się przystosować i jakoś sobie znaleźć godne i zasłużone miejsce w tym całym komunistycznym badziewiu? Pewien jestem, że takich było tysiące, którzy spokojnie przeżyli swój czas, umierając w spokoju, z godnością i z poczuciem dobrze przeżytego życia. I po 1989 roku nie wyskakiwali ze swoim bohaterstwem, które najprawdopodobniej nazwany by zostało bohaterszczyzną. Niedawna głośna sprawa profesora Witolda Kieżuna pokazała dobitnie, jak ciężko jest być niezłomnym bohaterem. To nieważne, że byłeś dzielnym, wspaniałym powstańcem. Przykładem i bohaterem, o którym powinno być we wszystkich podręcznikach. Niestety... nie poległeś. Nie torturowali ciebie i zamęczyli na śmierć komunistyczni oprawcy. Przeżyłeś, lecz co najgorsze, robiłeś wszystko, żeby sobie i rodzinie to życie ułożyć i ci się udało. Nie zdechłeś w biedzie i zapomnieniu. Bo wtedy nie byłoby najmniejszych wątpliwości. A tak to trzeba się teraz zmagać z ludzką podłością, rzeszą zawistników i bandą zidiociałych, albo tylko niedorozwiniętych "patryotów", co to całkiem niedawno uciekali do piwnicy, jak tylko ZOMO pokazało się na ulicach. Oraz tych – agentów wpływu, którzy pracują nieustannie i pełną mocą, by Polakom mącić w głowach, relatywizować i pozbawiać punktów oparcia i powodów do dumy. Tłuszczy niewolników to niepotrzebne, by mieli swoich bohaterów. Wszystko jest przecież podejrzane i względne. Świetny krakowski bloger, doktor Krzysztof Pasierbiewicz, napisał krótką notkę o tragicznym dzieciństwie i utracie swojego ojca, bestialsko zamordowanego przez komunistyczną bezpiekę. Czego się doczekał? Podłych komentarzy wykpiwających jego tekst, czyli jego traumę i tragiczne wspomnienia. To już doprawdy zbydlęcenie. Szczególnie, że jednym z wykpiwających jest były komunistyczny aparatczyk z profesorskim tytułem. Dlaczego ciągle w moim kraju jest tyle obrzydliwości? Dlaczego raz na zawsze nie można obić tych czerwonych komunistycznych pysków, tak by się w końcu zamknęli i poznali swoje prawdziwe miejsce? Niestety, to oni często właśnie nadal kształtują opinię w kraju. Mącą i jątrzą. +++++++ Wobec powyższego, długo zastanawiałem się, czy nadszedł już odpowiedni moment, żeby przywołać osobiste doświadczenia dotyczące moich kontaktów z byłymi żołnierzami wyklętymi. Poznałem ich kilku dobrze, a jednego bardzo dobrze. Tak, po wielu, wielu latach wspomniał o nim króciutko jego przyjaciel: Leon Birn, przyjaciel[...], który studiował razem z [...] medycynę, wcześniej, ramię w ramię, walczył z nim w czasach II wojny światowej (link is external) w oddziałach Armii Krajowej (link is external) na Ziemi Wileńskiej pod dowództwem słynnego generała Aleksandra Krzyżanowskiego "Wilka" [X], wspomina [...] jako niezwykle dzielnego, pracowitego i lojalnego człowieka.[1] Ja znałem go krócej, bo od listopada 1950 roku. Aż do jego śmierci w 1987. Tak mało mu zabrakło, żeby w końcu zobaczyć Polskę nie komunistyczną i zakończyć swoją konspirację. Zmarł bardzo szybko, po gwałtownej, wyniszczającej chorobie. Gdy on się o niej dowiedział i jako fachowiec zrozumiał konsekwencje, ja byłem na promie między walczącym Libanem i Cyprem. Wezwał mnie do siebie. Nie nie... żadną tam depeszą, czy telefonem. To byłoby zaprzeczeniem jego dumy i życia, jakie sobie stworzył. On po prostu mi się przyśnił, tak realistycznie i emocjonalnie, że natychmiast zadzwoniłem do żony, która potwierdziła, fakt nieuleczalnej choroby. Ktoś może się roześmiać, albo nawet popukać w czoło, ale tak na prawdę było. Jak wielkie musiało być natężenie jego miłości i bólu, że Bóg się ulitował i zesłał mi sygnał w okropnym śnie? Na dwa tygodnie przed swoją śmiercią, poprosił mnie, żebym go zawiózł do lasu. Wziąłem go ze szpitala na Smoluchowskiego, gdzie jego koledzy, choć bardzo się starali, nie mogli już mu pomóc, pomogłem mu się ubrać i zaniosłem na rękach do samochodu, bo już sam nie miał tyle sił. Pojechaliśmy do pobliskich Lasów Oliwskich, tak głęboko ile się dało. Wysiadł i powoli chodził między drzewami, dotykając ich i rozpamiętując. Partyzant na zawsze. Zmarł mając zaledwie 63 lata. Ciężkie przeżycia i los w końcu go dopadły... To, że ojciec mój, Tomasz Kamiński, jak wszyscy mówią i ja też, dobry lekarz, był żołnierzem wyklętym, dowiedziałem się dopiero po jego śmierci. Czegoś tam się domyślałem, coś podsłuchiwałem, jak się spotykał z tajemniczymi ludźmi, lecz nic na pewno nie wiedziałem. Nawet nie wiem, czy moja mama wszystko dokładnie wiedziała. Tata urodził się w 1924 roku w Grodnie. Gdy zaczęła się II Wojna Światowa miał zaledwie piętnaście lat. Lecz, gdy się kończyła był już dwudziestojedno letnim młodzieńcem. Udało mu się wyrwać z wileńskiego kotła. W jakiś sposób nie dał się nabrać na sowieckie kłamstwa i zrobił to, co mu rozum podpowiadał – zniknął. Był człowiekiem wybitnie inteligentnym. Tułał się po Polsce i zacierał ślady. W jednej takiej samochodowej podróży po Polsce, pod koniec lat sześćdziesiątych, tylko ja i tata, teraz już pojąłem dlaczego, odwiedzaliśmy miejsca, gdzie on po wojnie zamieszkiwał. Pamiętam szczególnie Jelenią Górę i Lublin (tam też rozpoczął studia medyczne, lecz z jakichś ważnych przyczyn przeniósł się do Gdańska, na drugi koniec Polski). W Lublinie zaprowadził mnie na Zamek i opowiedział, jaka straszna katownia tam była jeszcze z a cara i aż do nadejścia i władzy komuny [XX]. Dzisiaj poważnie się zastanawiam, czy on przypadkiem też po wojnie nie trafił do tych kazamatów, jakoś się wydostał, może uciekł i zaszył się w bałaganie, jaki panował w poniemieckim Trójmieście, gdzie wszystkie ręce były potrzebne. Przemawia też za tym jeden fakt. Tata mój, już wówczas dziadek, był do szaleństwa zakochany w swojej jedynej wnuczce. Tuż po śmierci dziadka, mała, zaledwie pięcioletnia córeczka zapytała mnie raz: - Tatusiu, czy my się tak na prawdę nazywamy, bo dziadek mi opowiadał, że mamy inne nazwisko? Teraz, gdy o tym myślę, już niczego nie jestem pewien. Jak przeżył mój ojciec te potworne łapanki i polowania na Żołnierzy Wyklętych? Jak mu się udało? To proste, jako mądry człowiek, skutecznie pozacierał za sobą ślady (no...prawie) i rozpoczął życie w całkowitej konspiracji. Kontynuował nadal, czego się nauczył w czasach okupacji i partyzantki. Tak widocznie zdecydował. Że jest na terytorium wroga, że nie ma szans na wyzwolenie, że trzeba przetrwać i starać się wieść uczciwe i prawdziwe życie. Do tego, by było bezpiecznie, by nie narażać siebie i swojej malutkiej rodziny, całe swe burzliwe życie do czasów gdańskich, trzymał w ścisłej tajemnicy. Nie wiedzieliśmy dosłownie nic, jakby się dopiero urodził w Gdańskiej Akademii Medycznej i wziął ślub z mamą w kościółku na Mickiewicza we Wrzeszczu. Jedyne, na co sobie pozwalał, to opowieść, że cała jego rodzina została wyrżnięta po napaści 17 września 1939 w Grodnie. Nie miał więc już nikogo. Teraz wiem, że dosyć wcześnie został sierotą. Rodzice jego, czyli moi dziadkowie zginęli w tragicznym wypadku. Wychowywał go stryj – sławny pilot i as przestworzy, również postać niezwykle tragiczna, odpowiednia na zupełnie odrębną opowieść. [XXX] A kto jeszcze tam był z rodziny ojca, tego się już nigdy nie dowiem. Tym bardziej, że to dzisiaj Białoruś i przekonałem się, że są oni bardzo niechętni w pomocy w odnajdywaniu polskich rodzin i każą sobie za to słono płacić (urząd w Grodnie, za same rozpoczęcie poszukiwań w aktach notarialnych, bez gwarancji sukcesu, zażyczył sobie 200 euro na rękę). Tak więc zapłatą za bezpieczeństwo i względny dobrobyt rodziny było ścisłe zablokowanie mojej proweniencji ze strony ojca. Niewątpliwie cierpiał z tego powodu, jednakże był człowiekiem twardym i bardzo zdyscyplinowanym. Czasami tylko jakieś zagubione zdjęcie w przedwojennym oficerskim mundurze wysokiej rangi i z orderami, schowane w książce, wywoływało pewne zaciekawienie, choć jako mały chłopak, przekonany byłem, że to mój tata. Pełna izolacja informacyjna, konspiracja aż do śmierci. Niemalże sycylijska omerta... Czy taki właśnie był los wielu Żołnierzy Wyklętych, którzy zdecydowali się przeżyć normalne życie? Dla mnie najtragiczniejsze jest to, że paskudna choroba, podstępny rak, zabrał ojca na dwa lata przed tym, kiedy komunizm runął. Przynajmniej formalnie. Jakżeż by on był szczęśliwy! I mógłby już zakończyć swoją konspirację. A ja dowiedziałbym się zapewne wielu wspaniałych rzeczy. Pewnie więcej, co wiedzą, też już wymierający jego koledzy z wileńskich lasów, towarzysze broni i niedoli. Niedobitki Żołnierzy Wyklętych, którzy jeszcze przeżyli, a którymi nikt się nie interesuje. Nawet prawicowy patriotyzm. Bo dla nich oni powinni bohatersko zginąć. . [1] http://gdynia.naszemiasto.pl/artykul/tablica-pamiatkowa-dla-tomasza-kaminskiego-w-gdyni-orlowie,631326,art,t,id,tm.html (link is external) [X] http://pl.wikipedia.org/wiki/Aleksander_Krzy%C5%BCanowski (link is external) [XX] http://pl.wikipedia.org/wiki/Zamek_w_Lublinie (link is external) [XXX] Jerzy Pawlak - "11 pułk Myśliwski, Lida 1925 – 1928", Warszawa 2012 . 
 
 
 Źródło: http://niepoprawni.pl/blog/jazgdyni/zolnierz-wyklety-ktory-przezyl#comment-1467335
© Niepoprawni.pl | Dziękujemy! :) <- Bądź uczciwy, nie kasuj informacji o źródle - blogerzy piszą za darmo, szanuj ich pracę.

niedziela, 8 lutego 2015

PROWOKATOR
 
 
To nie była łatwa praca. Plecy go bolały, kark mu drętwiał, a oczy go piekły i zachodziły mgłą, tak, że wydawał majątek na krople do oczu i musiał je zakrapiać co dwie godziny. Wpatrywanie się w ekran i przeszukiwanie czasami wprowadzały go w stan katalepsji. A musiał być dobrze skoncentrowany. Miał pod opieką trzy portale społecznościowe, których głupota przyprawiała go o paroksyzmy wściekłości, a w których, wbrew poleceniom służbowym i jego przykrywkom, chciał od siebie nabluzgać, nawyzywać i się rozładować. Oczywiście, to było ściśle zabronione. Musiał dokładnie grać przydzieloną mu rolę. Zdawał sobie sprawę, że tu nie było miejsca na emocjonalne improwizacje. Marnie płacili, ale mieli na niego tego gównianego haka i nie mógł tak po prostu, jak to powtarzał w marzeniach, powiedzieć: - panowie, mam was wszystkich w dupie, i walnąć komputerem o podłogę. To mogło by być bardzo przykre dla niego. Jednakże poza momentami depresji i wścieklicy nawet lubił swoją pracę. Szczególnie, jak dostawał blogera do rozpracowania. Zazwyczaj chodziło o takie prowokowanie i wyszydzanie gostka, by facet sam zrezygnował z pisania. Lecz czasami trzeba było wpieklić chama tak, by podprowadzić go pod paragraf i przygotować powiastkę dla dyżurnego prokuratora. To były najlepsze operacje, choć kosztowały dużo zdrowia, morze kawy i nieprzespane noce. Nigdy nie odgadł klucza, jakim centrala się posługiwała do wystawiania mu konkretnych celów. Czasami wydawało mu się, że to kompletny nieudacznik, albo rozanielony katol, czy nawet jeszcze gorzej, rozhisteryzowana baba. Jednakże dyskusja z centralą nie wchodziła kompletnie w grę, i z cichutkim – tak jest, wykańczał kolejną ofiarę. Kilka miesięcy temu dostał podwyżkę, nędznych parę groszy. Wraz z zespołem wykończyli cały durny portal oszołomów. Tak podkręcili i namącili, że zaglądali na niego tylko spragnieni bijatyki zatwardziali internetowi hardkorowcy. Właściciele strony w końcu musieli się poddać i ogłosić sromotną porażkę. Oszołomy rozpierzchły się na cztery strony świata, wić sobie nowe gniazdka na innych powalonych witrynach. Robili już takie rzeczy parokrotnie, bo centrala chciała żeby był ciągły ruch w interesie i żeby nikt nie urósł ponad dozwoloną miarkę. Poniżej limitu niech się walą i naparzają wykrzykując rozpaczliwie co chwila: Bóg – Honor – Ojczyzna. To ich durne, powszechne zawołanie. Znowu mu kark zesztywniał. Przeciągnął się, pomasował zmęczone oczy i dopił resztkę coli. Chyba będzie trzeba zrobić coś do żarcia, pomyślał, choć specjalnie nie miał apetytu. Żywił się nędznie i na chybcika. Nie dbał też o elegancję francję. Głowę golił dwa razy w tygodniu i wtedy też przycinał rzadką szczecinę porastającą jego brodę, szyję i policzki. W ten sposób wyglądał niemal klasycznie, gdy w samych gaciach siedział zapracowany przy kompie. Od paru dni było nieco bardziej nerwowo i bardziej niż na posiłkach leciał na adrenalinie. Bo to była jego prywatna vendetta. Przypadkiem nadepnął mu na odcisk i boleśnie ośmieszył jeden z jego wielu nicków, pewien arogancki palant piszący o dupie Maryni. Miał już od dawna na niego oko, ale wydawał się raczej niegroźny. Nie wrzeszczał i nie wzywał na barykady. Tak jak wszyscy nabijał się z tego lub owego rządowego buca. Wyglądało na to, że centrala kompletnie nie była nim zainteresowana. Mimo tego, ten marny kret zgromadził już sporą grupkę takich samych jak on miłośników kreciej roboty. Sytuacja by nie była warta splunięcia, gdyby ten buc nie zaczął się jego czepiać i naśmiewać się, że pewnie jest nieogolonym, łysym karkiem, siedzącym bez przerwy przed ekranem. Prawdziwość tych insynuacji ubodła go strasznie. Wstał nawet na chwilę od pracy i udał się do łazienki, by tam przed lustrem, długą chwilę poprzyglądać się sobie. Fakt, nie da się zaprzeczyć, był łysym, nieogolonym karkiem. Ale, kuhwa, ten arogancki buc nie ma prawa tak do niego mówić! Ja cie synku rozpracuję – pomyślał mściwie. Wybrał inny ze swojej kolekcji nicków i rozpoczął podjazdową wojenkę, cicho pogwizdując przez szparę w górnych jedynkach. Jest przecież w swoim mniemaniu, jednym z najlepszych prowokatorów całej służby. Robota była misterna, wprost koronkowa, ze wznoszącymi się akordami, tak by tego głupka podprowadzić na określoną pozycję, a potem go zaatakować z grubej rury. Po tym, nie pozostanie mu nic innego, jak tylko sperdzielać z podkulonym ogonem, a fama rozniesie się po blogosferze i bucowi nie pozostanie nic innego, jak tylko zaszyć się w mysiej dziurze na długi, długi okres... Do ostatecznej zagrywki pozostały tylko godziny i dzisiaj zada końcowy, mistrzowski cios. Trzeba tylko poczekać na sprzyjającą okazję. Ten arogant bez wątpienia wkrótce ją dostarczy. Jest! Jesteś rybko – pomyślał prawie z rozczuleniem, gdy ten mu wprost podłożył się następnym, idiotycznym wpisem, - teraz już ciebie nie wypuszczę – zachichotał podniecony, jak zawsze przed decydującym starciem. Wymierzył pierwszy werbalny cios i czekał na odpowiedź. Leżący obok na biurku służbowy blackberry Q10 zaświergolił cichutko. - Nie teraz – podniecony zamruczał, ale spojżał na ekran: - Kuhwa, szef. - Tak szefie, o co chodzi? – Już normalnym, zdyscyplinowanym głosem rzucił do telefonu. - Co ty sobie kurwa wyobrażasz?! – ryknęło w słuchawce – rok cały pozycjonujemy człowieka na tym portalu, a ty teraz zaczynasz go rozpieprzać!? Kto ci kazał?! Nie wiesz co robić? Zdurniałeś, czy co! Jak mi tą operację rozwalisz, to wypierdolę cię na zbyty pysk i zostaniesz zwykłym krawężnikiem do końca życia!!! Trzask..., telefon zamilkł. Wściekłość w najlepszym prowokatorze (w swoim mniemaniu) cichutko bulgotała. Koniuszki palców aż go piekły, bu skończyć, jak zaplanował z cholernym bucem. Po dobrej chwili jednak się opanował. Cóż, służba nie drużba. 

Źródło: http://niepoprawni.pl/blog/7787/prowokator
© Niepoprawni.pl | Dziękujemy! :) <- Bądź uczciwy, nie kasuj informacji o źródle - blogerzy piszą za darmo, szanuj ich pracę.

Los kapusia

 

 

Popularne w narodzie jest powiedzenie, że kurwa to nie tylko profesja, ale również charakter. To jest tak zwana prawda ludowa. I całkiem trafna. Ja sobie natomiast na tej podstawie dopowiedziałem: kapuś to również charakter. I kapusiem jest się na całe życie. Ciekawe, czy minister Boni potwierdziłby to spostrzeżenie, czy może zaprzeczył, tłumacząc, że był to tylko epizod, który mu się zdarzył. Ponieważ za komuny samych ubeków było ze sto tysięcy, to współpracujących z nimi kapusiów musiało być od pół do miliona dorosłych obywateli. Nieźle... Ktoś powie – takie były czasy, a i tak to jest liczba przyzwoita w porównaniu z takim NRD, gdzie co drugi Niemiec był współpracownikiem STASI. Czy ktoś się zastanawiał, co nagle po transformacji stało się z tym legionem kapusi, poważnie dzisiaj nazywanych TW – tajny współpracownik? Kiszczak żyje do dzisiaj i jeszcze parę dni temu, będąc niemalże na łożu śmierci pogroził palcem: - uważajcie! Ja ciągle mam na was kwity. Nie odpierdolicie się ode mnie, to pożałujecie. I natychmiast zrobiło się cicho. Kapusie, których jeszcze ciągle są legiony, będą żyły z tym swoim kapusiostwem do końca swoich dni i nigdy nie będą pewni, czy nagle nie wypłynie jakiś papierek, kwitek z podpisem i nie zedrze maski prawdziwego Polaka. Lech Wałęsa, czyli TW Bolek, jak był głową państwa, prezydentem Polski, to kazał sobie dostarczyć teczkę kwitów na siebie, zamknął drzwi gabinetu na klucz, a potem kartka po kartce, wyrwał je z teczki i zjadł. I co? Znalazły się inne kwity, bo bezpieka miała zwyczaj rozsiewania papierków w tysiącu miejsc. Dlatego żaden kapuś nie może być pewny do końca swoich dni. Kapuś to kapuś. Szuja, donosiciel i szubrawiec. Złapany dzisiaj na wczorajszym kapusiostwie tłumaczy się tak jak Bolek, że on "prowadził takę grę z bezpieką". Boni też i Piwowski też. Czyli to nie byli tchórze i koniunkturaliści, tylko spryciarze i mądrzy ludzie, którzy setki tysięcy profesjonalnych agentów wodzili za nos. To się fachowcy, począwszy od Dzierżyńskiego, Jagody i Berii, a skończywszy na Kiszczaku muszą zarykiwać ze śmiechu. Dlaczego więc te wszystkie ważne środowiska: prawnicze, sędziów, prokuratorów i adwokatów, aż do Trybunału Stanu; akademickie z uniwersytetami, ich profesorami, marcowymi docentami i zwykłymi adiunktami; dziennikarskie, z całą redakcją Polityki na czele; aktorskie i artystyczne z wieloma bohaterami tamtych czasów, broniły się rękami i nogami przed lustracją. Dlaczego? IPN opublikowałby dane, że profesor Szmaciak, aktor Nędza i sędzia Przekupny byli Tajnymi Współpracownikami SB, kamień spadłby z serca, po dwóch latach wszyscy by zapomnieli i już do końca mieli by czyste sumienie. Niestety... to jest niemożliwe. Bo jak napisałem – kapuś to nie tylko donoszenie, to także charakter. Jak w słoneczny dzień, gdzieś na polu, albo w lesie, nagle podniesiemy kamień, to zobaczymy, jak różne robale, które pod tym kamieniem sobie spokojnie siedziały, różne tam wije, stonogi i szczypawki, nagle rozpaczliwie zaczynają się wiercić, gwałtownie starając się odzyskać cień, gdzie czują się tak dobrze. Tak samo jest z kapusiami. Oni wyłącznie dobrze czują się w cieniu. Ujawnienie się, wyjście na światło dzienne jest dla nich najstraszniejszym koszmarem, jaki sobie mogą wyobrazić. No dobrze... komuna niby upadła, SB już nie istnieje, akta, teczki i kwity, wygląda na to, są dobrze zabezpieczone. Co ma robić kapuś w tej nowej sytuacji? Wielu z nich, jak liniowy żołnierz po wojnie przeżywa silny posttraumatyczny stres. Nie potrafi się odnaleźć. Agent prowadzący nie ma już nic do zaoferowania, bo sam wylądował jako nocny dozorca magazynów w ochroniarskiej firmie pana pułkownika. Czarna rozpacz dla kapusia... Lecz niektórzy sobie jakoś poradzili. Stopa życiowa wprawdzie im spadła, ale zachowali równowagę psychiczną w prosty sposób – oni nadal kontynuują swą krecią kapusiowską robotę. Tylko już nie dla SB, ale dla siebie. Żeby nie wyjść z wprawy. I kto wie, kiedyś może się znowu przydać. Oczywiście, są też tacy, najwybitniejsi, że tak powiem, którzy szybko znaleźli nowego pana, albo raczej to nowy pan ich odnalazł, ze swojej własnej tajnej teczki, aby chlubnie i szczytnie kontynuowali swoją kablarską profesję. Kapusie zawsze są potrzebni. ************* Ci, co mnie dobrze znają, w tym odwieczne, spore grono przyjaciół, wie dobrze, jaki jestem wredny i złośliwy. No i niestety sprawiedliwy i walę prosto z mostu. Paskudna kombinacja. Nie ma siły, żeby nie dorobić się licznej rzeszy zapiekłych wrogów. Toteż ja ich mam oczywiście. Zaskakująco mało w życiu realnym i dużo w sieciowym matriksie. Niektórzy doznali takiej obsesji na moim punkcie, że nie mogą spokojnie egzystować, jeżeli nie oddadzą codziennie wiadra pomyj i morza żółci ołtarzykowi z moją podobizną oraz nie wkują kolejnych dziesięciu szpilek w laleczkę z napisem "jazgdyni". Albo Janusz. Quid libet. Wiem, wiem... wielu z was ma podobnie, bo internet wyjątkowo nasycony jest wariatami, idiotami, kretynami, półgłówkami, itd, itp. A ja twierdzę, że również kapusiami. Zarówno byłymi pasywnymi, byłymi aktywnymi i obecnymi, ciągle pracującymi za pieniądze służb wszelakich (i to nie tylko polskich) A ja tutaj was przebiję, bo ja mam kapusia, że tak powiem – prowadzącego. Założył on na mój temat specjalny blog, gdzie gromadzi wszystko, co mu o mnie przyjdzie do głowy i co można przedstawić w jak najgorszym świetle. Kapuś ten, przyjął sobie sieciowy pseudonim "obibok na własny koszt", że niby jest taki właśnie niezależnym nierobem, lub konkretnie – emerytowanym kapusiem i długo i mozolnie buduje sobie własną legendę dzielnego opozycjonisty, partyzanta walk ulicznych i stoczniowych strajków. Kapuś i donosiciel potrzebuje takiej legendy, bo to pozwoli mu spokojniej umrzeć. To szczególnie prosty człowiek, który nigdy nie otarł się o wyżyny intelektu. A że w czasach komuny kapował, to nie ulega najmniejszych wątpliwości. Sam sobie daje świadectwo i łatwo to z jego bazgrołów wyczytać. Jednakże prawdziwa natura i wspomniany charakter konfidenta nie daje o sobie zapomnieć. Rok temu podpadłem panu Onk, gdy na portalu niepoprawni rozpętano polowanie z nagonką na moją skromną osobę (fajna grupa rozhisteryzowanych matołów). Pan Onk, jak już wspomniałem, nie za bardzo kumaty, zawsze trzymał się głównego nurtu, więc oczywiście ochoczo wziął udział w nagonce i strzelaniu do mnie. Tylko innym to szybko przeszło i dali sobie spokój, w cichości przeżywając swój postclimax. Jednakże nie przeszło panu Obibokowi na własny koszt, w skrócie Onk. Ponownie rozbudził się w nim kapuś. Nie miał dużego problemu. Ci, co mnie znają, mówią, że jestem zawsze szczery i bezpośredni. Nie mam się czego bać i nie mam nic do ukrycia. Toteż w internecie dość szybko uznałem, że powinienem pisać pod swoim nazwiskiem, a nicka "jazgdyni" pozostawić jako specyficzne logo. Łatwo więc było konkretnie mnie określić i zidentyfikować/ A na dodatek, jako zapalony gawędziarz, co jest chyba naturalną cechą wszystkich marynarzy, szeroko opisywałem różne historie z mojego przebogatego życia. Tak więc ten gostek, ten kapuś Obibok, zatarł ręce, uradował się, bo powrócił na dawne tory i natychmiast założył mi teczkę, na której pięknie flamastrem wypisał >>jazgdyni<< . Przez miniony rok zgromadził pokaźne, godne podziwu dossier. Żaden mój tekst, opublikowany gdziekolwiek, nie umknął jego uwadze. Czyta wszystko co napisałem; również moje komentarze, jak także komentarze innych o mnie. Naprawdę kawał roboty. Mając moje dane osobowe dotarł do mojej rodziny. Tyle ile się mu udało, pozbierał wiadomości o mojej żonie i dzieciach. Ponieważ mój śp. ojciec nie był byle kimś w Gdyni i jest sporo informacji prasowych o nim, pan Onk szczególnie sobie jego upodobał. Jeszcze tutaj, na podstawie tego, co napisałem, można by to uznać, za nieszkodliwe hobby. Ot, były kapuś nie ma nic lepszego do roboty i starym zwyczajem prowadzi komuś kartotekę. Niestety, tak dobrze nie ma. Bo kapuś, proszę was, jest chory, chory z nienawiści. Dobry fachowiec określiłby niewątpliwie, czy jest to zespól kompulsywno – obsesyjny, czy schizofrenia paranoidalna. Bo wszystko to, co mnie dotyczy, zostało przez niego przeżute i wyplute, jako jeden wielki paszkwil, w którym nagromadzenie jadu, obelg, kłamstw i manipulacji jest tak wielkie, że aż śmieszne. Śmieszne dla mnie, jak np. ojca, wybitnego lekarza nazywa trepem i felczerem, a mnie cinkciarzem i przemytnikiem, jednakże dla czytelnika, który tam trafił i wyraźnie chce mi szkodzić, to kopalnia inwektyw, insynuacji i pomówień. Już wśród moich milusińskich czarnosecinnych miłośników słynny jest mój alkoholizm. Nie ważne, że codziennie pokonuję sto kilometrów drogi za kierownicą. Widocznie mam jakieś układy z drogówką (kiedyś to się nazywało R-ka, pamiętasz kapusiu?). No i oczywiście jestem człowiekiem bez honoru!!! To jest dopiero fajne! Co za czasy?! Gdy dzisiaj, w tej podłej obecnie Polsce, fornale z folwarku, baby z magla i woźnice furmanek rozprawiają o czyimś honorze. Horrendum! Honor zarezerwowany był, przynajmniej, jak ja to rozumiem, do pewnej, ściśle określonej grupy, historycznie patrząc rycerstwa, szlachty i oficerów. Co o honorze może wiedzieć baba z kruchty, albo foryś w onucach? I jeszcze mówią o "zdolności honorowej" bo to tak ładnie brzmi i wpada w ucho. No rany julek, co za czasy. Dla takich właśnie zadziornych badaczy pisma świętego i historii blogera jazgdyni, takie archiwum kapusia, to prawdziwy sezam, złota żyła. A nawet chyba Jazgdynipedia. Nie trzeba się wysilać, czegoś wymyślać, każda obelga, potwarz podana na widelcu. No dobrze, może ktoś teraz całkiem słusznie powiedzieć – nie możesz z tym czegoś zrobić. Nie tak łatwo niestety, moi mili, nie tak łatwo... Jak każdy, rozważałem różne opcje. Znaleźć gościa, a nie byłoby to trudne, bo jest z Trójmiasta, dokładnie z Orunii w Gdańsku, obić mu mordę na tyle skutecznie, żeby raz na zawsze odechciało mu się bycia kapustą. Lecz, jak znam takich, to zapewne kolejny kurdupel, chuchro, bo tacy własnie, jak Boni, oni zazwyczaj są. Te kapusie. Dotkniesz takiego i od razu wylew w mózgu, paraliż i niepanowanie nad czynnościami fizjologicznymi. A ja jestem duży, silny; przez całe życie wystarczyło mi odpowiednio spojrzeć i ewentualny kandydat do bójki, całował rączki i pozdrawiał krewnych. Następnie... pozwać kapusia do sądu. Też to rozważałem. Ale trafi mi się taki sędzia Tuleya, a kapuś będzie się migał zwolnieniami lekarskimi, jak Kiszczak, aż do jego, albo mojego zejścia. To nie na to miejsce i nie ten czas. Gdzieś tak w marcu ucieszyłem się nieco, bo Unia Europejska, jakiś tam jej sąd, wydała wyrok na Google, że jeżeli w wyszukiwarce są elementy, których sobie użytkownik nie życzy, bo one go realnie obrażają, to Google musi to usunąć. No to ja wypełniłem jakieś tam papiery, zawnioskowałem, żeby przeglądarka usunęła wskazane przeze mnie linki, prawnie obrażające mnie i moją rodzinę. - Dobra, usuniemy – odpowiedziały Google. – Trochę to potrwa bo mamy już ponad 350 000 zgłoszeń. Mija już ponad pół roku, a archiwum kapusia, jak wisiało, tak wisi. Ofiary manipulacji, bo tym są ci, co trafiają na blog kapusia, zazwyczaj wiedzą o mnie mało. Nie jestem osobą publiczną, więc chroniąc moją prywatność, dostarczam tylko tyle informacji o sobie ile sam chcę. Tak jest w każdym cywilizowanym świecie. Niestety, wraz z rozwojem komputeryzacji i internetu rozwinęły się takie całkiem nowe przestępstwa lub tylko nowe ich formy, jak mobbing, stalking, czy hejterstwo. Pozorna anonimowość stwarza złudzenie bezkarności i osoby niezrównoważone psychicznie czują się swobodne w wylewaniu swoich frustracji, nienawiści do ludzi i pospolitym opluwaniu. W świecie rzeczywistym wrodzone tchórzostwo powstrzymywało ich od takich zachowań i te jady tłamsili w sobie, ale tu w internecie jest cudownie: - "Hulaj dusza, piekła nie ma". I tak to oto właśnie stałem się kapusiem kapusia. Będę teraz przetrawiał to uczucie bycia kapustą. Aha... dodam jeszcze, że chory nasz człowiek, kapuś Onk, co to niemalże nie został bohaterem naszych czasów, omalże drugim Bolkiem, albo przynajmniej Borusewiczem, pozakładał teczki też innym podejrzanym. Zapewne bidak ma nadzieję, że dawne czasy ponownie nadejdą, a on wtedy będzie gotowy i będzie mógł zaprezentować nowemu oficerowi prowadzącemu swoje archiwum, swoje teczki, które niewątpliwie po wyroku spowodują wysłanie mnie do łagru na Sybir na następne dwadzieścia lat (jak dożyję). W tym wszystkim najdziwniejsze jest to, że tak na prawdę ja bardzo lubię kapustę. Oczywiście najbardziej tą naszą prapolską – kiszoną. Ale też zwykłą, białą, czerwoną, którą żona zawsze przyrządza na święta, a także kapustę włoską i brukselkę. Kapusta według dietetyków jest najzdrowszym warzywem na świecie. Choć są tacy, co twierdzą, że czosnek. Dla tych co nie kumają: Kapusta = kapuś . Źródło: http://niepoprawni.pl/blog/jazgdyni/los-kapusia © Niepoprawni.pl | Dziękujemy! :) <- Bądź uczciwy, nie kasuj informacji o źródle - blogerzy piszą za darmo, szanuj ich pracę.

Źródło: http://niepoprawni.pl/blog/jazgdyni/los-kapusia
© Niepoprawni.pl | Dziękujemy! :) <- Bądź uczciwy, nie kasuj informacji o źródle - blogerzy piszą za darmo, szanuj ich pracę.